Nietoperze
Kilka miesięcy temu można było
znaleźć w prasie informację o porozumieniu zawartym między
niemieckim ministrem obrony Rudolfem Scharpingiem i komendantem
Dolnośląskiego Obwodu Wojskowego we Wrocławiu, dotyczącym
optymalizacji tzw. "muru wschodniego" - jednego z
największych projektów militarnych Republiki Weimarskiej.
W pracach konserwacyjnych i modernizacyjnych wezmą udział ramię
w ramię żołnierze polscy i niemieccy. Inicjatywa udoskonalenia
systemu tuneli i bunkrów wyszła od organizacji Euronatur
i ma na celu stworzenie jak najlepszych warunków bytu dla
zimujących tam rokrocznie ok. 30 tys. europejskich nietoperzy.
Inicjatywa jak najbardziej godna uznania, głównie wobec
faktu, że wiele spośród znajdujących tam schronienie
gatunków zagrożonych jest wyginięciem.
Projekt
ten wydaje się być jednak nie mniej ważny, gdy spojrzeć na
niego z perspektywy globalnej tendencji neoliberalnego
ujednolicania świata - pozwala on wierzyć, że "cywilizowany
Homo Oeconomicus" z północnej półkuli,
choćby i do cna opętany kapitalistycznym pragmatyzmem,
niezupełnie jeszcze utracił poczucie więzi z naturą, której
główna siła tkwi w jej zbalansowanej
różnorodności.
Miało być jednak o
Wrocławiu: Podobnie jak inne miasta państw byłego "bloku
wschodniego" również i on znalazł się nagle w
kręgu zainteresowania potężnych banków, transnarodowych
koncernów i in. global players, i także jego mieszkańcy
poddają się paradującemu po polukrowanych obcym kapitałem
dzielnicach duchowi hedonizmu, oraz ulegają zwodnemu czarowi
słodkich obietnic animatorów w skali makro. Poprzez
sugestywność reklam tworzone są nowe "systemy wartości",
zaś przede wszystkim wrażnie konieczności przejmowania
agresywnie lansowanych wzorców oraz związanego z tym
posiadania określonych towarów - kreowanych na symbole
społecznego statusu. Wiele z tych towarów produkowanych
jest w krajach rozwijających się, często przez dzieci, w
warunkach urągających wyobrażeniu o prawie do godnego życia -
aczkolwiek następujący fakt nie wydaje się mieć
bezpośredniego związku z tematem, to nie sposób
przemilczeć w tym miejscu ok. 30 tys. umierających codziennie z
powodu chorób, głodu i wojen dzieci, które nigdy
nie zdążyły sobie nawet wyobrazić, że także im przysługuje
podstawowe prawo człowieka, prawo do życia. W tym kontekście
szczytem obłudy wydają się być prowadzone w naszych krajach
dyskusje na temat eutanazji, ochrony życia embrionów, czy
też aktualnej debaty na temat nadwyżek płodów rolnych -
które zgodnie z unijną tradycją zostaną
najprawdopodobniej zniszczone. Konsekwencją podobnej postawy
musi być nabranie brzemiennego w zbrodnicze intencje przekonania
o większej wartości systemów/organizmów/indywiduów
silniejszych/sprytniejszych/bardziej bezwzględnych.
Pod
naciskiem potężnego, nastawionego na profit, szablonowego
przemysłu kulturalnego, zanika kulturowa specyfika historycznie
słowiańskiego "miasta wysiedleńców" - tych
wysiedlonych na zachód, i tych przesiedlonych ze wschodu,
jak i tych nielicznych, którzy po wojnie mieli odwagę w
swoim mieście pozostać, i nie przypłacili tego życiem. Oni to
właśnie, stali mieszkańcy, kształtowali wspólnymi
siłami obraz i klimat tego miasta.
Wrocław -
"nadzieja polskiej gospodarki", "nowoczesna
metropolia", "jedno z najważniejszych centrów
kulturalnych i naukowych Europy środkowej" - takie
określenia znajdujemy w europejskich mediach. Taki też obraz
miasta starają się lansować władze miejskie "dolnośląskiej
Wenecji", aby zapewnić mu dobrą pozycję startową po
wejściu Polski do Unii Europejskiej. Fakt, że miasto coraz
bardziej przestaje być własnością jego mieszkańców, a
jego wizerunek ustalany jest przez obcy kapitał, zdaje się
żadnego z miejskich rajców zbytnio nie martwić.
Zagrożonym wyginięciem gatunkom nietoperzy pomaga
wojsko. Kto pomoże przetrwać wrocławianom?
(ak)
|
Inwazja
ulicy Krokodylej
jędrzej morawiecki, tekst maciej
skawiński, zdjęcia
Pytanie miało brzmieć: czy Wrocław
jest miastem sukcesu? Jeśli tak - czyjego sukcesu? I jaka jest
tego sukcesu cena? Później przyszły kolejne: cena
sukcesu, czy cena blichtru? Czy też: cena samozadowolenia i
"ładnego wizerunku"? I czy cenę taką płaci tylko
Wrocław, czy też pozbawione refleksji przemiany imitacyjne i
doktryna jedynie słusznej "meganowoczesności" są
zjawiskiem szerszym?
Zaczęło się od kolorów
i rynku, później przyszła nieśmiała dyskusja o
"architekturze disco polo". Najpierw więc spłynął
na miasto jaskrawy śmieć, zachłyśnięcie się barwą, jak
najbardziej krzykliwą, gaszącą pragnienie Zachodu, dławiącą
szarość. Kamienice rozbłysły wściekłym pomarańczem,
seledynem, czerwienią, żółcią, byle mocniej i
"weselej". Starówka zaczęła przypominać tanią
reklamę supermarketu, ale spodobała się. Nowe technologie dają
poczucie postępu, którego Wrocław tak potrzebował.
Kolor zabił też upływ czasu - mur przestał oddychać,
kruszeć, pulsować fakturą tynku. Rynek zdał się wiecznie
trwać w ostrym elektrycznym świetle, blasku policyjnych kamer,
zgiełku ekskluzywnych, przeszklonych handlowych domów.
Potem ktoś w radiowej Trójce śmiał się, że we
Wrocławiu brakuje szarej farby. Później wyszła tandeta:
pośpiesznie odnowiony Ostrów Tumski obłazi płatami
farby, kościelne zabudowania zrzucają jarmarczną jaskrawość.
Wyspa rozbłysła jednak światłem halogenów, kościoły
podświetlono od dołu, wbrew zamysłowi architektów, bez
wyczucia proporcji. Stłumiono blask gazowych latarni, w
kościelne wieże wstawiono granatowe i jadowicie zielone
neoniki. Ostrów Tumski zaczął nocą przypominać
turystyczną wystawkę, gigantyczną makietę, maszynkę do
wyciskania pieniędzy z zachodnich wycieczek. Elektryczny
Ostrów Tumski jednak również się spodobał -
podobnie jak Rynek. Nowa estetyka pomogła uwierzyć, że Wrocław
jest miastem sukcesu, że jest zachodni - niezależnie od
przepychanek w znienawidzonej Warszawie, od kryzysu w kraju, od
odległego jeszcze (teraz już nie) bezrobocia. Wrocławianie
uwierzyli więc w sukces i bronią do tej pory odpustowej
estetyki, utożsamiając ją w przedziwny sposób z
postępem, wyjściem z zaścianka, z tak bardzo pożądaną
gospodarczą koniunkturą. >>>
Literatura
czy polityka? - cztery skojarzenia
artur kumaszynski
Indyjska pisarka i obrończyni praw
człowieka, Arundhati Roy, jest pewna, że literaturą są
wszystkie jej wysiłki związane ze zrozumieniem egzystencjalnych
problemów. Dlatego też ciągle stara się przebywać w
"sercu społeczeństwa". Uważa, że już od zawsze
była to postawa znamienna dla pisarzy. Krytykuje "literackie
dyskusje" sprowadzające się często jedynie do wymiany
informacji o napisanych ostatnio bestsellerach i otrzymanych
nagrodach. Autorka głośnej książki "Bóg rzeczy
małych" głośno i stanowczo reaguje nie tylko na
niesprawiedliwość społeczną i łamanie praw człowieka w jej
kraju, lecz stara się zwrócić uwagę opinii publicznej
na wydarzenia związane z postępującą globalizacją oraz jej
skutkami. W swoich esejach zdecydowanie potępia zaniedbania,
błędy i sprzeczności w zagranicznej polityce USA. Arundhati
Roy, zapytana przez nieistniejący już niemiecki tygodnik "Die
Woche" o sposób, w jaki jej zdaniem Stany Zjednoczone
winny były zareagować na zamach z 11 września, mówi:
"Jeśli się nie wie, co powinno się uczynić, wtedy na
pewno nie powinno się zrzucać bomb na niewinnych ludzi. Niech
pan sobie wyobrazi, że mamy przypadek seryjnego mordercy, który
nie daje się schwytać. Czy bombarduje się wtedy dzielnicę, w
której mógłby on ewentualnie mieszkać? 3129 osób
zginęło w WTC,ale ilu ludzi straciło życie od amerykańskich
bomb w Afganistanie, o tym nikt nie chce słyszeć." >>>
|