|
300 lecie Uniwersytetu Wrocławskiego
Oda wbrew codzienności
jędrzej morawiecki
Wspólna historia uniwersytetu. Proces pojednania. Politycy Polski,
Niemiec, Czech. Z jednej strony pompa, obchody w nieczynnym gmachu,
wśród zakamuflowanych betoniarek i taczek. W nowym budynku prawa,
zamkniętym na powrót po uroczystościach. Medialne wydarzenie w
szklanym pawilonie i zaoczni studenci prawa stłoczeni po wypożyczanych
salach. Z jednej strony błędy codzienności, z drugiej bezprecedensowe
wydarzenie odkrywania wspólnej przeszłości. Dyskusje o intelektualnej
jedności Europy. Teraźniejszość zbita z przeszłością. Podniosłość z
codziennością. Patos z zagubieniem. Dzięki temu właśnie zderzeniu rocznica
nabrała głębszego wymiaru, wykraczającego poza Wrocław, poza historię
uczelni. Poza laurkowy jubileusz.
I.
Nie ma się co łudzić: jubileusze nie dla wszystkich są tak samo podniosłe
i ważne. Dla jednych rocznica sprowadziła się do tramwaju obwożącego
informację o obchodach, do prasowych not, rektorskich godzin. Dla innych - do
świadomego przeżywania warstwy oficjalnej, do celebrowania przeszłości. Do
odczytania tradycji i refleksji nad sytuacją obecną. Dla wszystkich - zmieniła
świadomość. Bo poprzez oklepane zwroty, okolicznościowe teksty, plakaty -
przebija sens znacznie głębszy. Zamknięta końcem 2002 roku rocznica
wydobyła wyjątkowość wrocławskiego uniwersytetu. Zdołała wykroczyć poza
banał "uczelni i miasta na przecięciu szlaków i kultur".
Rocznica nabiera sensu dopiero w zderzeniu z codziennością. Zyskuje
sens, zanurzona w małych, nieefektownych zmaganiach, trywialnych często
problemach tych, którzy uczelnię tworzą. Tych, którzy stają się cząstką jej
historii: wykładowców, doktorantów, studentów. Rocznica musi być pojmowana
jako refleksja nad uniwersytecką wspólnotą - ułomną, pogubioną często w
nowym czasie. Środowiskiem niedoskonałym jak i inne. Środowiskiem jednak -
nie zapominającym jeszcze o swej misji. Świadomym tworzenia historii -
odpowiedzialności za teraźniejszość, za poszukiwanie swej roli w
transformacyjnym społeczeństwie. Poszukiwanie nieproste, nie pozbawione
błędów, trudności, konieczności niełatwych nieraz kompromisów.
Kompromisów nie zawsze słusznych. Czasem koniecznych.
II.
Uroczystość była przygotowywana z rozmachem, głośno, nowocześnie.
Uniwersyteckie władze zanurzyły uczelnię w komercyjnej rzeczywistości.
Obchody trzechsetlecia rozpoczęto wspólnie z jednym z banków. Na
inauguracyjnej konferencji prasowej w siedzibie rektoratu dziennikarzy
podejmowali ramię w ramię: przedstawiciele uczelni i zarząd giełdowej spółki.
Wysoki przedstawiciel uniwersyteckich władz trzymał w ręku okolicznościową
kartę bankomatową. Mówił dziennikarzom, że jest bardzo ładna, gustowna, że
niskie prowizje. Wzywano media do współpracy. Liczono na "dziennikarską
pomoc" - dla dobra uczelni, banku, Wrocławia. Słowa mocne, śmiałe. Słowa
apelujące do sumień, stające jednak na etycznej grani, muskające delikatnie
sferę kryptoreklamy. Słowa niesione w patetycznym porywie nad sferą
naukowego i medialnego pogranicza. Bliskie zachęty zmieszania pionu
informacyjnego z marketingowym. Zapewne granicy tej nie przekraczające.
Zapewne władze podejmując wysiłek organizacji rocznicowych obchodów,
zdobywając środki - wchodziły w komercyjną rzeczywistość świadome w pełni
ryzyka. Zapewne twarde realia zmuszają do przeformułowania definicji
uczelnianej neutralności. Zapewne cena wiązania uczelni z produktem
finansowym określonej spółki była ofiarą konieczną dla nadania rocznicy rangi
wydarzenia ponadpaństwowego. Dla przypieczętowania pojednania. Dla
odkrycia wspólnej historii: tego fascynującego ponadnarowodowego splotu
darowanego przez przeszłość. Nie wolno jednak tej ceny przemilczeć. Bo
współczesny wrocławski uniwersytet będzie kiedyś rozliczony ze swych
działań, wysiłków zachowania własnej tożsamości. Ze swych osiągnięć i
potknięć. Stanie się cząstką historycznego splotu, dokładając pieczęć własnych
czasów, własnych decyzji. Spojrzenie na wspólną historię, głęboka refleksja nad
światłem i mrokiem przeszłości niemieckiej, przeszłości polskiej, peerelowskiej,
transformacyjnej wreszcie - winna być - jak by to trywialnie nie brzmiało -
nauką dla współczesności, winna sygnalizować niebezpieczeństwa stojące przed
uniwersytetem teraźniejszego Wrocławia. Niebezpieczeństwo zachwiana
neutralności, niebezpieczeństwo zgubienia własnej tożsamości zderzone z walką
o przetrwanie i rozwój, o zdobywanie na ten rozwój środków, o zabezpieczenie
źródeł finansowania.
Mimo medialno-bankowych kontrowersji współczesny uniwersytet opiera
się jednak ciągle wielu marketingowym koncepcjom wprowadzanym na innych
wrocławskich uczelniach. Na Akademii Rolniczej kursy przygotowawcze
(szkolenie biblioteczne, BHP) były przeplatane reklamą środków
antykoncepcyjnych i funduszu emerytalnego (promowanych jako "higiena
zdrowia psychicznego"). Pani od higieny pracy opowiadała młodym studentom
o zawodności metod naturalnych, o tym jak zdrowe są pigułki hormonalne, jak
wzmacniają kości, zęby, jak są pewne i potrzebne, a pigułki jednej marki są
lepsze od innych o sześćdziesiąt procent, biją resztę na głowę i w ogóle na
wszystko. Później na sali wśród studentów znajdowała się "przypadkowo"
przedstawicielka firmy farmaceutycznej i rozdawała ulotki środków
antykoncepcyjnych. Uniwersytet oparł się urynkowieniu kursów "pe-poż" i
BHP. Pojawiła się jednak reklama zewnętrzna. Przed uniwersyteckim gmachem
wyrosły stojaki na rowery i ławki promujące krzykliwie sieci telefonów
komórkowych. Gmach główny uczelni na kilka miesięcy znikł pod
monstrualnym banerem promującym ekspresową herbatę. Znak czasu. Znak
świadomości. Uczelnia zdobywa środki na rocznicę. Obleczona w billboardy,
gadżety, okolicznościowe zdjęcia z przyjaznymi uczelni firmami - staje wobec
własnej przeszłości. I zmaga się z nową rzeczywistością. Uniwersytet sięga
źródeł i kreśli własne punkty odniesienia - wydobywa ideę szkoły zdolnej
przebić się przez teraźniejszość, doraźne problemy, poprzez konflikty
kulturowe, narodowościowe, trwającej godnie pomimo wymiany kadry, pomimo
zewnętrznych nacisków, mimo uwikłania w zależności towarzyskie, polityczne,
kapitałowe.
III.
Uniwersytet jest azylem. Wrośnięty w tkankę rzeczywistości, trwający w
mieście, zanurzony w państwowym systemie, nieobojętny na socjalno-
ekonomiczne procesy - pozwala jednocześnie przetrwać i uczestniczyć w
społecznym dyskursie podmiotom szczególnie wrażliwym na współczesność,
szczególnie przez teraźniejszość zagrożonym. Pozwala analizować
rzeczywistość i próbować na świat zewnętrzny wpływać. Z różnym skutkiem.
Trwa jednak na przekór dyskusji o zmierzchu inteligencji, kryzysie elit.
Zachowuje środowiskową jedność pomimo rozpadu innych środowisk.
Prowadzi wewnętrzną dyskusję, monitoruje własną kondycję. Potrafi zdobyć się
na krytykę rzeczywistości i własnego w niej miejsca. Potrafi odważnie spojrzeć
na swoją przeszłość. W momentach trudnych zmaga się z ryzykiem
hermetyzacji, przekształcenia się w getto (a więc zamknięcia się we własnych
budynkach, w gabinetowych dyskusjach, w zalegających półki periodykach,
pismach tworzonych celem zapewnienia naukowym pracownikom
regulaminowych publikacji, niekoniecznie po to, by z publikacją wyjść na
zewnątrz, by współtworzyć rzeczywistość, by tworzyć społeczną elitę,
wypełniać rolę przodowniczą, przyjąć ciężar odpowiedzialności za kierunek
przemian). Być może uniwersytet znów stanął przed zagrożeniem hermetyzacji.
Zachowuje jednak ciągle społeczny prestiż. I jest ciągle w stanie wyjść poza
własne mury.
Prawda - uniwersytet prestiż tracił. Jeszcze kilka lat temu mówiło się o
kryzysie młodej naukowej kadry. Mówiono we Wrocławiu (i nie tylko tu), że na
uczelni "zostają nieudacznicy i sieroty", że "idą tam ci, co nie mają pomysłu na
życie", że miejsca doktoranckie "stoją puste, bo nikt za takie pieniądze nie
przetrwa". Wśród absolwentów żywy był jeszcze mit łatwego zarobku, mit
wielkiej kariery, kilkutysięcznej pensji "w biznesie". Recesja rozbiła złudzenia:
we Wrocławiu wzrosło bezrobocie, pensje w wielu branżach spadły w ciągu
pięciu lat nawet kilkakrotnie. Rokrocznie rośnie ilość kandydatów na miejsce
doktoranckie. Pozbawione świadczeń zusowskich, kilkusetzłotowe stypendium
stało się szansą na przetrwanie, na bardzo skromną egzystencję, na rozwój. Na
uniwersytet zaczęli uciekać na przykład dziennikarze szukający wyjścia z
medialnej recesji, tracący etaty korespondentów, wychodzący z kolejnych
formatowanych i redukowanych stacji, wtłaczanych w jeden ogólnopolski
koncern, który obniża koszty własne poprzez redukcje zatrudnienia i
ograniczenia prac reporterskich. Dokumentalizm jął szukać nisz, lokować środki
wyrazu w formach pozadziennikarskich. I próbuje je odnaleźć poprzez terenowe
badania, poprzez analizy medialnej kondycji, uniwersyteckie wydawnictwa.
Podobnie dzieje się z innymi zawodami. Rocznicowy uniwersytet zamyka więc
obchody swoją współczesnością azylu. Staje wobec przeszłości roztrząsając we
własnych murach kryzys pozycji mistrza (na inauguracyjnym doktoranckim
seminarium dla filologów prawie żaden z jego uczestników omawiając temat
pracy nie podał nazwiska promotora, nie przyjął więc statusu wychowanka,
terminującego). Zmieniają się relacje, trwa instytucja doktoranckiego studium.
Pomimo przydzielanych nieraz nadprogramowych nieodpłatnych godzin
dydaktycznych (dochodzących wymiarem do połowy uczelnianego etatu) dla
doktorantów nie otrzymujących stypendium, a więc prowadzących zajęcia na
uniwersytecie bez osłony socjalnej. Pomimo wykrywanych błędów i nadużyć.
W rok hucznej uniwersyteckiej rocznicy jeden z wydziałów usunął ze studium
doktoranta ogłaszającego się w prasie jako naukowy pracownik piszący "pewnie
i fachowo prace, w tym magisterskie".
IV.
Uniwersytet Wrocławski skupiając się na wspólnej przeszłości otwiera i
skomplikowaną, niejednoznaczną teraźniejszość. Bo prócz statusu mistrza
zmienił się i status studenta. Rady instytutów omawiając bilans budżetowy
mówią otwarcie o zyskach z opłat z egzaminów wstępnych, o segmencie
wpływów, jaki stanowią wpłaty studentów zaocznych. W budżet wkalkulowuje
się i studencką biedę. Średnie prognozy zakładają wpływ o połowę niższy niż
przyjęta liczba zaocznych, czy wieczorowych. Właśnie połowa rezygnuje w
pierwszym semestrze, nie potrafiąc podołać opłatom za studia. Twarde realia
nowej rzeczywistości.
Wielu studentów dziennych studiów broni się w późniejszym terminie -
nie mając pieniędzy na opłatę za dyplom. Niektórzy piszą prace magisterskie
innym, by zarobić pieniądze na oprawę własnej. Niektórzy czynią tak, by
obronić się w pierwszym terminie i zdążyć na egzaminy na studia doktoranckie.
Uniwersytet nie jest ciałem jednolitym. Wiele zależy od polityki
poszczególnych instytutów. Od sposobu traktowania studentów, od priorytetów
dydaktycznych i badawczych. Na socjologii nie wprowadzono na przykład
egzaminu wstępnego z języka angielskiego - uznając, że przekreślałby on
szanse na studiowanie nauk społecznych przez uboższych studentów, młodzież
wiejską, tych, których nie stać na dodatkowe korepetycje.
W instytutach dyskutuje się także kwestię pozycji naukowców, mówi się
sporo modelu zachodnim. O syndromie "drenażu mózgów". O naukowych
pracownikach wykupywanych przez koncerny i po kilku latach wracających na
uczelnię. Odsyłają ich firmy - udzielając urlopu na "regenerację i przywrócenie
twórczego potencjału". Bo uczelnie zachowują jeszcze powolny rytm
egzystencji, utrzymywany na przekór cywilizacyjnemu przyspieszeniu. Tako i
wrocławski uniwersytet przeszedł rocznicowe obchody niosąc swój własny,
odmienny czas, uchowany w burzy historii i współczesności.
V.
Uniwersytet czcił własne święto jako uczelnia zajmująca odległe miejsca
w rankingach szkół wyższych. Z drugiej strony - bronią szkoły wrocławscy
profesorowie - wiarygodność rankingów zamieszczanych w kolorowych
pismach jest względna. Bo jak pozycję uczelni zmierzyć? Zwykle czyni się to
określając ilość kandydatóna miejsce i weryfikując liczbowo odsiew po
pierwszym semestrze (mający ilustrować "czy studia są trudne"). Łatwo
skonstruować elitarny kierunek podług gazetowych parametrów. Wystarczy
przyjąć niewielką liczbę studentów i programowo oblać połowę po półroczu.
Kolejny parametr to stosunek liczby profesorów do liczby studentów. Tyle że i
tu - wyznacznik jest mało precyzyjny. Bo jakże traktować listę wykładowców
nominalnie dostępnych dla studenta, praktycznie zaś biegających na przykład
pomiędzy ministerstwami, urzędami... I tak dalej. Wrocławscy wykładowcy
bronią uczelni, choć nie zmienia to faktu - uniwersytet wysokich notowań na
większości kierunków nie ma.
Szkoła zyskuje natomiast coraz więcej studentów studiujących kilka
kierunków. Pojawiają się także ci, którzy podejmują studia doktorskie i
jednocześnie - kontynuują studia magisterskie i zdają na kierunki uzupełniające.
Po części wiąże się to ze zmianą społecznej świadomości. Rodzice coraz
częściej zaczynają traktować edukację jako posag. Właśnie ono ma stanowić
szansę na godziwą egzystencję.
Tylko szansę. Rośnie liczba absolwentów bez pracy. Tym bardziej, że
bezrobocie we Wrocławiu - wbrew mitowi miasta sukcesu - sięga średniej
krajowej. Co znaczy - jest wysokie. Tak więc coraz więcej studentów
rozpoczyna drugi (trzeci) kierunek, by pozostać pod kloszem, by odsunąć
moment zderzenia z twardą rzeczywistością. Wolą pozostać w akademiku,
kupować najtańsze, bezmarkowe jedzenie w ubogich marketach. Wolą siedzieć
we wspólnych pokojach i gotować się do kolokwiów, niż stanąć z dyplomem na
wrocławskiej ulicy, nie mając często pracy, perspektywy mieszkania, mogąc
wrócić jedynie do rodzinnego miasteczka i zamieszkać znów kątem u rodziców
(chociaż i to nie zawsze jest realne - jeden z reportażowych bohaterów
opowiadał, jak rodzice zburzyli działową ścianę w blokowym mieszkanku,
likwidując pokój syna, który wyjechał do Wrocławia robić karierę).
Uczelniany żart: "Co mówi bezrobotny absolwent uniwersytetu do absolwenta
mającego pracę? <<Poproszę zapiekankę>>".
Współczesny wrocławski uniwersytet przyjmuje więc podwójnych, potrójnych
studentów, powtarzając im, że nie jest szkołą zawodową i nie obiecuje
rzemiosła. Uczelnia kształci nowe pokolenie - studiujące obszernie,
interdyscyplinarnie. I długo. Jak najdłużej.
VI.
Uniwersytet wkroczył w jubileusz rozmawiając o pieniądzach, o ich
braku, o niskich naukowych pensjach. Rozmowy prowadzone były jednak
głosem bardziej stłumionym, spokojniej, z mniejszym żalem, niż kilka lat temu.
Bo i zarobki nie są aż tak niskie - porównując otoczenie, umieszczając uczelnię
w kontekście gospodarczym, zderzając z kryzysem ogólniejszym. Po prostu
gdzie indziej "też zarabia się słabo". Przestano podnosić argumenty, że kolega z
dawnego roku, który się zajął komercją - "zarabia pięć razy więcej niż doktor, a
nie był wcale mądrzejszy". Bo i niski to argument. Uczelnia nie jest spółką,
profesorowie - menedżerami. Uczelniana praca jest społeczną służbą - i
wrocławski uniwersytet tę świadomość zachował. Realnym problemem stają się
natomiast coraz niższe dotacje na naukowe badania. Te jednak nie tyczą jedynie
Wrocławia.
VII.
Tak i uniwersytet wchodził w rocznicę. Uczelnia wyszła poza swą
codzienność, jęła odsłaniać historię przemilczaną, zepchniętą na margines.
Szukając tożsamości sięgnęła w przeszłość. Organizując debatę tycząca jedności
Europy wyszła poza rocznicowy banał modnej, europejsko-unijnej laurki.
Historyczne publikacje odkryły przeszłość niejednoznaczną. Prawda - niektóre
z nich budziły nieraz kontrowersje. Kontrowersje nie zawsze wystarczająco
widoczne na zewnątrz. W rok trzechsetlecia rozpętała się we Wrocławiu (tylko
we Wrocławiu) dyskusja tycząca "Mikrokosmosu" Normana Daviesa. Autor
publikacji - reklamowanej na billboardach jako bestseller przyobleczony
komiksowymi podobiznami Napoleona i Hitlera - częstokroć wykorzystywany
był jako postać do kreowania wizerunku otwartego, światowego miasta,
Wrocławia nowoczesnego, wielokulturowego. Miasta sukcesu. Po wejściu
pozycji na rynek wielu historyków zdystansowało się do książki.
W regionalnej telewizji toczyła się burzliwa dyskusja tycząca tyleż samego
"Mikrokosmosu", co wrocławskiej tożsamości. Niezależnie od kontrowersji -
książka zwróciła uwagę na historyczne aspekty do tej pory przemilczane. W jaki
sposób je opisała - niech pozostanie kwestią sporną. Kontrowersje - wyrastając
z miasta, ze świadomości współczesnych elit - stały się częścią obchodów. Nie
były jednak w stanie przekreślić osiągnięcia wykraczającego daleko poza
jubileusz. Uniwersyteckie obchody były czymś znacznie więcej niż szereg
okolicznościowych uczelnianych imprez. Jubileusz wskazał: o historii należy
mówić rozważnie. Ale przede wszystkim - trzeba mówić.
Jeszcze w 1994 roku biskup polowy wojska polskiego mówił podczas
listopadowej Mszy: "Wrocław był, jest i będzie zawsze polski. We Wrocławiu
nawet kamienie mówią po polsku". W obecności niemieckiego konsula
odśpiewano "Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz". Wtedy zdarzenie nie
wzbudziło większych emocji. Teraz zdaje się nierealne. W ciągu dziesięciu lat
zmieniła się świadomość, wzajemne pojmowanie kulturowego dziedzictwa.
Wrocławski uniwersytet zmianę tę przypieczętował. Adam Chmielewski pisał w
jubileuszowym tekście: "Pragnę wierzyć, że wiek XXI ma szansę stania się
wiekiem jedności i rozumności, a nie globalnej katastrofy, ale pod jednym
warunkiem. Pod tym mianowicie, że nie będziemy tej rozumności i jedności
narzucać, lecz się ich nawzajem od siebie uczyć".
VIII.
Jeżdżąc pomiędzy zajęciami, czekając na doktoranckie stypendium,
kupując "dobrą i tanią" żywność, biegając po magazynach i wyszukując
uniwersyteckie przetargi z szafką z likwidowanego akademika, z górą starych
koców po trzy złote sztuka - spotykam naukowych pracowników, doktorantów.
Zanurzony w akademickim środowisku przebieram w przemrożonym
poradzieckim hangarze, zbieram pledy, później szukam starych regałów po
jednostkach wojskowych, mijam studentów wyjeżdżających na peryferia
Wrocławia w pogoni za butami za dwadzieścia złotych. Upychając na półkach
pozycje wykupione ze składnic taniej książki, wyrzucone z uniwersyteckich
bibliotek - patrzę na uczelnianą historię.
Austro-Węgry, Prusy, czeski rektor, polscy studenci... Uczelnia u swego
początku naukowo upośledzona. Z jednej nazbyt zależna od swych założycieli -
jezuitów, którzy zmieniali wykładowców w ciągu akademickiego roku, nie
gwarantowali naukowej stabilizacji. Z drugiej strony - dzięki zakonnej idei
uniwersytet oferował darmową naukę. Wrocław jezuitów nie akceptował,
uczelnia zmagała się przez dziesięciolecia z kolejnymi kontrolami, sądowymi
sprawami, z sankcjami, oskarżeniami bez podstaw. Kanclerz (faktyczna
uczelniana władza) podejmował codziennie kontrolera lampką wina, czynił
zaszczyty odwożąc do domu uniwersytecką bryczką... Później kolejne donosy,
skargi do króla. Funkcjonowanie w wąskich ramach, powstanie uczelni po
spełnieniu szeregu wymogów, takich jak nie przyjmowanie na naukę Żydów.
Zakaz prowadzenia szynków i gorzelni, długotrwałe spory o uczelnianą aptekę...
Ciągle walki, naukowa stagnacja, mozolne otwieranie kolejnych wydziałów. Jak
pisze Mieczysław Pater: "Gmach, który przez pokolenia stał się chlubą miasta,
powstał wbrew niemu". Uczelnia zmagała się z własną słabością, z
zależnościami, oskarżeniem. Uniwersytet przetrwał kasatę zakonu jezuitów,
pruskie próby podporządkowania uczelni państwu, dyskryminację katolików,
utarczki z protestantami... Studenci szli przez uczelnię akceptując karcerowe
restrykcje - zakaz noszenia ekstrawaganckiego stroju, kąpieli poza
wyznaczonymi miejscami, palenia tytoniu, regulamin trybu zaciągania
pożyczek... Studenci uczyli się i kwestowali, zbierali środki na przetrwanie, z
początku jednak - jedynie wśród katolików, podporządkowując się zakazowi
niepokojenia protestantów. Uniwersytet przeszedł zmiany kadry, wprowadzanie
naukowej odpłatności, połączenie z Viadriną, rozbudowę, śledztwa przeciw
studentom, w tym organizacji "Polonia". Szedł przez komersy - piesze i konne,
czterdziestokilometrowe studenckie barwne pochody na Ślężę, przeszedł
śledztwa i kary wymierzone przeciw uczestnikom tajnych komersów, przeciw
publicznym śpiewom i tańcom. Uniwersytet trwał przez kolejne wojny,
polityczne interwencje w uniwersytecką neutralność, szedł przez hitleryzację,
rugowanie niearyjskich studentów, przez paranaukowe badania rasowe,
uzasadnianie "pragermańskości Śląska", dramaty naukowych małżeństw
"mieszanych", walkę hitlerowskiego rektora o "wyjście poza prowincjonalne
ramy uczelni", podwyższenie jej statusu, wprzężenie w maszynę ideologiczną,
wojenną, nazistowska Ochotnicza Służba Pracy... Później "Twierdza Wrocław",
bombardowania, ruiny głównego gmachu. Później Polska Ludowa, walka
naukowego lwowskiego środowiska o wspólną egzystencję, dystans do
propozycji krakowskich, obawa przed rozbiciem wspólnoty, wreszcie idea
przeniesienia naukowego Lwowa do Wrocławia, droga przez resztki barykad,
błądzenie, miny, w końcu przejęcie budynków, niespokojne powojenne miasto,
mozolne budowanie struktur, równolegle znój czysto fizyczny,
odgruzowywanie, prace budowlane, presja władz, nastroje opozycyjne,
rozgoryczenie lwowskiego środowiska nową rzeczywistością. Jednocześnie
rzesze świeżych studentów. Narastająca centralizacja., walka ideologiczna.
Spadek prestiżu kierunków humanistycznych. Marksistowska metodologia
literatury, propozycje wyrzucania z domów studenckich tych, co jej nie stosują.
Uniwersytet imienia Bolesława Bieruta. Kampania hołdowniczych deklaracji
propartyjnych, walka o poprawę pozycji uczelni. Walka z analfabetyzmem..
Problemy materialne, ucieczki naukowców na inne uniwersytety, także do
pobliskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu. Groźba stagnacji.
Wewnętrzne dyskusje. Okupacja. Strajki. Kary dla studentów, protesty rektora
Jahna. Wstrzymywanie naboru do niektórych instytutów. Postulaty
usamodzielnienia uczelni. Nieograniczona dominacja PZPR-u. Jednocześnie
współpraca z Ossolineum, nowe serie uniwersyteckie, z początku filologiczne.
Próby odnowy akademickich tradycji. Odpryski KOR-u. Badania centralnie
sterowane. Kolejne strajki. "Solidarność". Jednocześnie kłopoty materialne,
cięcia, odwoływanie prenumeraty naukowych czasopism. Konflikty. Walka o
przetrwanie. Pomarańczowa Alternatywa - jej zmierzch i rozpaczliwe próby
pozyskania systemowego wsparcia w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości.
Kolejne problemy finansowe uczelni. Ryzyko zapaści, ograniczenie badań.
Wprowadzona po licznych protestach opłata za studia zaoczne. Próby
odnalezienia się w nowych realiach, sukcesy i błędy. Trzechsetlecie. Wojciech
Wrzesiński pisze: "Wolność myśli, nieraz łamana, była podstawą i warunkiem
trwałego rozwoju Uniwersytetu Wrocławskiego. Jego historia nie jest zamkniętą
księgą. Piszemy ją nadal".
IX.
Brnąc przez 2003 rok, pozostawiając uniwersytecką multikulturową
rocznicę, zanurzam się w codzienności. Przewożę nysą stare deski dla studentów
zajmujących nieogrzewany pustostan. Sam szukam drewna po śmietnikach i
podmiejskich rowach. Rozmrażam rury, obkładam wypaczone, klejone taśmą
okna. Wchodzę na zajęcia obłażąc mineralną wełną z przeceny. Zmagam się z
doktorskimi pracami. Czekam na stypendium. Zwlekam z badaniami. Idę przez
zimę. Wbity w zwyczajność patrzę na jubileuszową historię uczelni. Bo poprzez
doświadczenie powszedniego dnia łatwiej zrozumieć austro-węgierskie,
niemieckie, czeskie, polskie dzieje uniwersytetu. Zmagania niezależne od władz,
od narodowej przynależności, geopolitycznej koniunktury. Walkę o neutralność.
O ideę naukowej i moralnej wolności. O środki na istnienie. Zmagania
uniwersytetu pogrążonego w codzienności. Dzieje uczelni, która "niosła chlubę
miastu, powstając wbrew jego woli". Uczelni, której historia ciągle powstaje,
układana z drobnych elementów, z małych życiorysów. Z banału codzienności i
patosu rocznic.
*
Tekst był pierwotnie pisany na zamówienie Tygodnika Powszechnego. Nie został przyjęty do druku.
|