archiwum

lato'04
str. 1   str. 2 



szkice  strona główna



Nocny spacer

anna dorota morawiecka


- Kiedy umrę, zobaczę podszewkę świata.
Drugą stronę, za ptakiem, górą i zachodem słońca.
Wzywające odczytania prawdziwe znaczenie.
Co nie zgadzało się, będzie się zgadzało.
Co było niepojęte, będzie pojęte.


- A jeżeli nie ma podszewki świata?
Jeżeli drozd na gałęzi nie jest wcale znakiem
Tylko drozdem na gałęzi, jeżeli dzień i noc
Następują po sobie nie dbając o sens
I nie ma nic na ziemi, prócz tej ziemi?


Gdyby tak było, to jednak zostanie
Słowo raz obudzone przez nietrwałe usta,
Które biegnie i biegnie, poseł niestrudzony,
Na międzygwiezdne pola, w kołowrót galaktyk
I protestuje, woła, krzyczy.

czesław miłosz, 1991

Jeśli ta myśl, która narodziła się parę dni temu, jest prawdziwa, byłoby lżej umierać.

Nie możesz tego pamiętać. Niosłeś mnie "na barana", a ja kurczowo chwytałam się twojej głowy próbując zachować równowagę. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że rękami zasłaniam ci oczy.

Być może był to pierwszy wieczór w moim życiu spędzony pod gołym, rozgwieżdżonym niebem. Zazwyczaj o tej porze już spałam.

Po prawej stronie mijaliśmy kościół św. Anny, a po lewej niskie, parafialne zabudowania. Ponad czarnymi sylwetkami dachów sunął księżyc. Kiedy zwalniałeś, on zwalniał razem z nami; kiedy przyspieszałeś kroku, księżyc również przyspieszał.

Tłumaczyłeś mi, dlaczego tak się dzieje, ale twoje słowa wówczas wydawały mi się niezwiązane z tematem. "Księżyc patrzy w oczy jednocześnie wszystkim wilkom: i tym, które biegną, i tym, które stoją." Specjalnie powiedziałeś o wilkach - żebym przestała pytać. Musiało minąć prawie pół wieku, żebym zrozumiała za czym tęsknią wilki. Czy to mi chciałeś powiedzieć?

Dawno już ciebie nie ma na świecie, a księżyc dalej za mną chodzi.

Podejrzewam, że wszystkie zdarzenia mają w gruncie rzeczy głębszą przyczynę - niezrozumiałą z perspektywy chwili.

Księżyc patrzył prosto w oczy jednocześnie tobie i mnie i całemu stadu wilków w odległych Bieszczadach. Drogi, po których wędrują promienie słońca, mają wymiar uniwersalny. Odległości ziemskie w tym wymiarze są tak znikome, że nie mieszczą się w żadnej skali.

Dla księżyca nie ruszamy się z miejsca. Nie dzieli nas żadna przestrzeń, bo nasze oczy z tamtej odległości zlewają się w jedną wielką źrenicę.

Mój pierwszy w życiu nocny spacer był jednocześnie twoim i wszystkich tych, którzy patrzyli wtedy prosto w tarczę księżyca.

Pamiętam portret pięknej damy wiszący na ścianie w jadalnym pokoju. Jej błękitne oczy wciąż mnie obserwowały. Wydawało mi się, że śledzą moje kroki z lekkim rozczarowaniem. Próbowałam się ukryć przed tym spojrzeniem pod stołem, za piecem kaflowym, za firanką - wszystko nadaremnie. Dama patrzyła na mnie spokojnie, bardzo poważnie, jakoś tak, jak nikt nigdy na mnie nie patrzył. Tak patrzy się tylko w lustro.

Przypomniałam sobie o tym po latach stojąc za sztalugą. To było takie jasne i oczywiste. Jestem tym, kto maluje i nikim więcej. Patrzę tylko po to, aby namalować. To, na co patrzę, jest po to, aby zostało namalowanym. Przybliżam się do obserwowanej rzeczywistości i jednocześnie oddalam od siebie jak księżyc od ziemi. Cała moja codzienność, podobnie jak chropowata powierzchnia księżyca, z tej odległości wygładza się i jak srebrne lustro odbija promienie słońca. Mój obraz będzie wpatrywał się w każdego, kto zechce spojrzeć mu w oczy. Tak jak księżyc patrzy jednocześnie na wszystkie wilki i na dachy domów w parafii św. Anny.

A może to nie ja się oddalam, ale mój obraz. Autoportret przestaje należeć do mnie, bo między mną a innymi z perspektywy księżyca nie ma żadnej odległości. Pomiędzy mną a tobą nie ma żadnej różnicy. Patrzysz przez moją źrenicę na księżyc. Nie ma śmierci.

Ja będę stać w oknie pociągu i dziwić się, że wciąż idzie za mną księżyc, a ty i całe stado wilków będziecie razem ze mną stanowić jedną źrenicę.

Jesteśmy elementami jednego zbioru, wątkami jednej tkaniny, komórkami jednego organizmu.

Wiedzą o tym obrazy, które tworzymy. Pełnią rolę sztucznych satelitów, które rejestrują i przesyłają obraz planety z bardzo dużej odległości. Stamtąd wszystko wygląda inaczej.

Granice pomiędzy narodzinami i śmiercią zacierają się.

Drozd nie jest tylko drozdem, ale znakiem.

Żeby dostrzec tajemnicze runy, trzeba podejść bardzo blisko i zajrzeć drozdowi prosto w oczy.

To jeszcze nie koniec.

Nie wolno pozwolić mu odfrunąć z naszej pamięci.

Obraz drozda musi stać się krzykiem, słowem, dźwiękiem, który powróci z kosmicznej odległości w postaci gwiazdy rozświetlającej nocne niebo.



LATO 2004  str. 1   str. 2


szkice  strona główna

wędrowiec © dziennikarze wędrowni