|
debiut
Tu jestem u siebie
agnieszka zając
Bo ty przychodzisz tu, żeby
zaraz gdzieś odjechać, żeby się przenieść, no. A ja tu jestem, żeby być gdzieś
rozpoznawalnym. Poza tym ja nie mam dokąd się przenieść.
   Tak mówi o sobie
Kazik, ilekroć go spotykam w zatłoczonej hali dworca. Właściwie to powinnam
powiedzieć: Kazimierz. Ma przecież sześćdziesiątkę na karku. Ile dokładnie
liczy sobie lat, nie powie. Nie pamięta daty, zniknęła w dziurze wyżartej w
jego pamięci przez alkohol. Razem z częścią życia, którą akurat chciałby
pamiętać.
Miałem dom
   Kazik nie chciał
mówić, dlaczego stracił wszystko, co było ważne, i trafił na dworzec. Musiał
mnie poznać, próbował zrozumieć. Nie rozbijaliśmy murów głowami, pochodzimy z
różnych światów, pewne rzeczy pozostaną niedopowiedziane.
   Kiedy ostatni raz
go spotkałam, chciał pogadać. Nie czuł się dobrze. Coś mu ciążyło. Wiedziałam
tylko, że na dworcu pojawił się ktoś nowy i próbował zająć teren Kazika. Poza
tym też chciał sprzedawać piwo pasażerom na jego trasie.
- Mógłbym właściwie gdzieś pojechać na jakiś czas. Jeżdżę
przecież pociągami. Jakbym po prostu wysiadł na jakimś zadupiu i zaczął nowe życie?
Pomyśl, to nie miałoby sensu. Musiałbym znów pewnie szukać miejsca w jakimś
przytulańcu albo parku. A tu
jestem u siebie
   Kazik jest więc u siebie na
zagospodarowanych dwóch hektarach. Jego dom jest dobrze urządzony, wyłożony
stylowymi kaflami pamiętającymi pewnie jeszcze czasy PRL-u, nie brakuje w nim
miejsca do siedzenia, można by właściwie potańczyć, a ilu tu ciągle gości?
Kazik nikomu nie płaci za czynsz, sklepikarze na jego terenie też nie czują
względem niego żadnych zobowiązań, a Kazik jest zbyt słaby, by żeby żądać
kanapki czy kubka zupy w zamian za nocną ochronę stoiska. Najchętniej napiłby
się piwa, ale z dworcowych sklepów już go wyrzucają – podobno odstrasza
klientów. On twierdzi, że przyzwyczaił się już do brudu i zawszonych ubrań.
- To cholerstwo przytargałem z ostatniego przytuliska,
dlatego nie chcę tam iść, ale zima blisko, chyba będę musiał.
   Kazik lubi być u
siebie. Nie przeszkadza mu już nawet smród szaletów za rogiem. Byleby w głowę
nie wiało i było się czego napić, a będzie dobrze. O żadnych świętach nie ma
mowy.
   Kazik zostawia
mnie na peronie. Idzie się zdrzemnąć. W nocy koszmary i wyrzuty sumienia nie
dały mu zasnąć. Ciągle posądzam go o co najmniej średnie wykształcenie. Śmieje
się tylko i przyznaje, że gdyby nie łaskawość jakiegoś urzędasa, już dawno
siedziałby za fałszywe papiery kupione na bazarze. Tanio dawali, więc brał. A
cena wina już się nie liczy, byleby odpłynąć w swój lepszy świat. Z papierami
czy bez, co za różnica? Kazik sugeruje, że
inni mają gorzej
   To Kazik poznał
mnie z dziewczyną, która sama chciała mieć gorzej. Brakowało jej wrażeń,
pomysłów na życie. Teraz każdego zaprzyjaźnionego żula pyta o pomysł na
żebranie. Gadki o głodnej rodzinie już nie wystarczają.
- Nie chcę już kirać. Wolę w kanał, ale mam już zrosty. Za
cholerę wolnej żyły.
   Aśce wciąż brakuje
kasy. Jedyne, co jeszcze robi dla siebie, to to, że się nie prostytuuje.
Zaczepia ludzi na peronach, bełkoce coś o obiadokolacji dla rodzeństwa i
próbuje dziękować szklącymi oczami za każdy grosz, zbliżający ją do działki.
Nie może już brać na kredyt. Albert by ją zabił. Jest jednym z dilerów, którzy
nie ukrywają zasad ściąganie długów, a uwielbiają narzucać procent narkomanom.
Aśka jest jego stałą klientką, ale na dworcu nie ma przywilejów. Brakuje jej
jeszcze sprzętu. Czasem z trasy przywozi jej coś Kazik. Dostaje strzykawki od
Ady, która pracuje w Katowicach jako streetworkerka MONARU. Za brudne
strzykawki daje narkomanom czyste, czasem coś do jedzenia. Kazik często ją
odwiedza. Zakochał się, choć mówi o Adzie, jakby była jego wnuczką. Mogłaby nią
być. Ma tak samo piękne brązowe włosy jak córka, którą Kazik pamięta. Ona
zresztą też o nim nie zapomniała. Przyszła tylko raz, wspomnieć mu zmarnowane
lata. Potem już
dla nikogo się nie liczył
   Aśce dziś słabo
idzie zdobywanie pieniędzy. Czasem śmieje się z naiwności ludzi, twierdzi, że
niektórzy wierzą w jej kłamstwa. Próbowałam ją przekonać, że wolą raczej spokój
wokół siebie i swojej miłosiernej w grudniu duszy. Idziemy na obiad. Asia wie,
że poza tym nic ode mnie nie dostanie. Za to ja wysłuchuję tysięcznej przysięgi
zmiany. Ostatnio mówiła nawet o powrocie do domu. Dręczą ją złudzenia, że może
o wszystkim zapomnieć i po prostu wrócić. Na pytanie – po co? – odpowiada:
Żeby przynajmniej zjeść coś porządnego. Nawet
kiedy jest głodna, potrafi narzekać na żarcie, choć to, co zamówiła w dworcowym
barku, z pewnością nie przypomina obietnicy z menu. Pulpetom brakuje mięsa, a
ogórkom chlorofilu. Pamięta takie nazwy – roślin, egzotycznych krajów. Maluje
na dolnej ścianie hali dworca
krajobrazy, głębię oceanu, zachody słońca, ale jeśli chodzi o żarcie, jest
wybredna. Każe mi wyjść pierwszej. Ma swoją narkomańską godność. Żadnej
prostytucji, odpadków żywności i litości przy innych ćpunach. Zbyt wiele razy
odmówiła pomocy. Nigdy nie powiedziała nawet: hej! Znikała za zakrętem, na
peronie. Dawała mi znać, jak wiele nas różni.
   Na schodach mijam
Alberta. Wściekły, potrąca podróżnych. Ta jego ironiczna ksywa bardzo trafiona,
choć inaczej rozumie dobroć. Jeszcze nikomu nie przepuścił. Nienawidzi
dłużników. Szukano go podobno za zabójstwo jakiegoś żula.
   Wsiadam już do
przedziału, kiedy słyszę
krzyki na peronie
- Jakaś bójka, chłopak i dziewczyna, pewnie go zdradziła.
Swoją drogą, nie wiem, jak bym zniosła, gdyby mój stary przespał się z inną,
pewnie bym go sama...
   Resztę słów
ufryzowanej laluni tłamsi trzask drzwi przedziału. Cofam się w korytarz. Pociąg
rusza. Wielu ludzi na peronie, ale nikt nie stara się pomóc Aśce. Albert
szarpie ją za krótką czuprynę. Dziewczyna piszczy, nie daje za wygraną. Przez
okno widzę biegnącego wzdłuż torów Kazika. Najwidoczniej wystarczył mu raz,
kiedy zabito na jego oczach człowieka. Rzuca się ze swymi słabymi pięściami na
wyższego o głowę Alberta. Szum pociągu zagłuszył już krzyki, Aśka ucieka. Musi
teraz dobrze się ukryć, jeśli chce jutro rano znów wyjść na peron. O Kazika się
nie martwię. I tak bolało go już całe ciało. Mówił ostatnio nawet, że chciałby
już umrzeć, ale nie ma odwagi rzucić się na tory. Albert będzie pociągiem, na
który się rzuci. Tylko że z pociągiem by nie walczył. Kazikowi nie przeszkadza
myśl o śmierci na dworcu. Chciał
odejść. Myśli, że nawet Adzie nie miałby już o czym opowiadać. Nie wystarczyłoby
jego zniszczone ciało, zmęczone oczy, zryte czoło. Albert pewnie dziś uśmierzył
ból pleców Kazika.
   Wysiadam na małej
stacji. Nie znam tu nikogo, choć widzę podobnych do Aśki, Kazika. Pewnie nie
spotkam go już, kiedy wrócę. Wreszcie odważył się przenieść. U siebie zawsze
będzie rozpoznawalny, chociaż to dostał od życia. Przeprowadził się. Może
będzie mu lepiej? Właściwie był dobrym człowiekiem. Nie wiem nawet, czy chciał
trafić do Nieba. Byleby wina nie brakowało...
   Aśka żyje, więc pewnie
dostanie swój Raj.
I Nagroda 2001
|