wiosna'06
str. 1



szkice  strona główna


Łuskanie światła

jędrzej morawiecki, tekst
zuzanna morawiecka, rysunki



„Nie znajdziecie wśród woziwodów starca. Oni nie dożywają starości, a zacząć takiej służby w starszym wieku po prostu się nie da. Woziwoda jest człowiekiem w wieku od 22 do 40 lat. Powiedziałem: człowiekiem. Ale człowiekiem-towarem. Co roku sprzedaje nam, to jest zabija, sprzedaje, ale nie swoje żądze, nie marzenia, sądy, nie swe sumienie, wszystkie swe spowiedzi, wyznania, nie, on sprzedaje cały kolor swego życia (...) Sprzedaje go za sumę, którą pierwszy lepszy dandys przepuści w ciągu chwili, wyda na kamizelkę, czy rękawiczki. I po cóż to wszystko, spytacie? Dla chleba! I to ma być życie, powiecie? Wartoż się takim życiem zajmować? No i dobrze, bardzo dobrze, że zwykle nikt się takim nie zajmuje. Tylko że to naprawdę jest życie. Życie woziwody. Woziwoda znajduje w nim: ukojenie – bez wyrzutów sumienia, nadzieję – bez żądzy zaszczytów, smutek – bez nudy, miejsce na ziemi – bez intryg” (Aleksander Baszucki).


Szkic o woziwodzie może zdawać się ckliwy i egzaltowany – szczególnie w dalszych fragmentach, nie tłumaczonych na naszej stronie. Można zarzucać Baszuckiemu idealizację świata, budowanie przesłodzonej wizji szlachetnych biedaków, oderwanie od rzeczywistości, brak dokumentalizmu. Ja jednak Baszuckiemu wierzę. Wierzę mu tak, jak uwierzyłem późniejszym autorom pozytywistycznych nowelek, przez które nie byłem w stanie przebrnąć w podstawówce. Bo wszystkie szkapy, anielki, szkice węglem, wszystkie oskarżenia, alarmy, każde publicystyczne bicie na trwogę należy czytać w kontekście swej epoki. Te teksty są wehikułem czasu, są kluczem do wejścia w sferę innych realiów, mentalności, w świat kontrastów, nierówności, wzruszeń, w świat, w którym mężczyźni płaczący nad niedolą bliźniego nie są histerykami. Wtedy był inny czas. Wtedy faceci płakali bez wstydu. Wszystkie te łzawe, przygnębiające, zgrzebne historie są dokumentem, są wyrazem niepokoju, wołaniem o sprawiedliwość. Bohaterowie tych tekstów żyli gdzieś obok czytelnika, namacalni, ich ból, zmęczenie, ciemnota, dobroć – były realne. Autorzy nowelek i szkiców otwierali przed odbiorcą prawdziwy świat, czytelnik mógł w tę rzeczywistość wejść, mógł w nią ingerować, świat literacki uwierał go, niepokoił, poruszał, bo był odbiciem realności, tak samo jak teraz takim odbiciem są filmy „Cześć Tereska”, czy „Edi”.

„Nie zapominajcie: żeby być woziwodą, trzeba być człowiekiem absolutnie zdrowym. Nie tak zdrowym, jak my zdrowi jesteśmy, ale w pełnym tego słowa znaczeniu. Pamiętajcie, że wszystkie te liczne zalążki chorób, zbratane już z naszym ciałem, które nosimy pod miękką flanelą kamizeli, pod lśniącym suknem modnego fraka, (...) dla woziwody (są) niedopuszczalne. Nieustający wysiłek, zatrważające marsze w śnieg, wilgoć, spiekotę, mróz (...) szybko i straszno rozwiną najmniejsze ziarno choroby. (...) Woziwoda rzadko kiedy wytrzyma swoją pracę nawet 5-8 lat. Po tym, do niczego już prawie niezdolny, przynosi rodzinie, wraz z kilkoma setkami rubli, połamane kości, zamęczone ciało, życie nasycone nieuleczalnymi chorobami, boleśnie i nieuchronnie prowadzącymi do grobu”
(Aleksander Baszucki).

Autorzy rosyjskich dziewiętnastowiecznych szkiców byli reporterami.
D. Grigorowicz, przedstawiciel rosyjskiej szkoły naturalnej, z której wywodzi się również Baszucki, pisał: „Zabrałem się przede wszystkim do gromadzenia materiałów. Około dwóch tygodni wędrowałem po trzech ulicach Podjaczeskich, gdzie przeważnie osiedlali się wtedy kataryniarze, nawiązywałem rozmowy z nimi, wstępowałem do nieprawdopodobnych spelunek, zapisywałem potem aż do najmniejszego drobiazgu wszystko co widziałem i o czym słyszałem” (tłumaczenie na podstawie Wiktora Skrundy).
O powstałym w 1841 roku „Woziwidzie” Skrunda pisze: „Nieprawomyślności (tekstu) Baszuckiego miał przeciwdziałać ogłoszony wkrótce szkic Bułharyna, zatytułowany <<Nosiwoda>>, napisany, jak powszechnie sądzono, na zamówienie czynników oficjalnych. (...) Bułharyn malował syte, beztroskie życie szczęśliwego nosiwody Iwana, który po trzech latach wróci ze stolicy do rodzinnej wsi z zaoszczędzonym tysiącem rubli (oprócz prezentów) i kupi sobie <<doskonałe konie i rosłe krowy>>. <<Ludzie zaś patrzący na świat powierzchownie (...) ujrzawszy nosiwodę z wiązką drew na ramionach (...) myślą: biedak, jakie ciężkie ma życie. A któż w życiu nie ma swego ciężaru? Każdy z nas dźwiga swą wiązkę, swój ciężar, i jakaż szkoda, że niejeden dobrowolnie ima się ciężaru nie według sił swoich, i dlatego psuje całą sprawę>>. Jest i morał, powtórzony aż dwukrotnie: <<Szczęśliwszy od innych ten, kto jest zadowolony z własnego losu, będąc w położeniu, które innym zdaje się być nie do pozazdroszczenia>>”.
Czy Bułharyn był cynikiem i konformistą? Czy wierzył w to co pisze? Być może wierzył. Może nawet prywatnie był miły, może dobrze piło się z nim wódkę, może dobrze się z nim gadało (byle nie o woziwodzie). Może wierzył w słuszność pisanych na zamówienie tekstów. Trzeba chyba uwierzyć, by nie zwariować. No i żeby być skutecznym. Trzeba znaleźć usprawiedliwienie, przyjąć lakierowaną, płaską wizję, którą głosimy, trzeba przełknąć to, co podajemy innym do konsumpcji jako dokument. Bułharyn mógł po części wierzyć w cukierkową, pisaną zza biurka wizję, bo ta wiara była wygodna. Była i jest. Wierzył, tak jak wierzą w nią teraz ci dziennikarze, którzy utonęli w wirtualnym świecie bankietów, fet, gali, twarzyczek w tabloidach, preparowanych w studiu „dokumentalnych” rozmów przed wynajętą publicznością, tok- i reality szołów. Wierzą w świat półprawd, polipów wyrosłych na rzeczywistości, bazujących na niej, wykrzywiających ją jednak, trywializujących, pozbawiających koloru i smaku. Wierzą w jedną wizję ustalonego porządku, przyjmując postawę, którą inteligenci rosyjscy opatrywali wyświechtanym dziś mianem reakcyjności.
Czy historia oddała Baszuckiemu sprawiedliwość? Czy wygrał z Bułharynem?
Baszucki nie jest znany. Jego zgrzebne teksty zalegają na półkach slawistycznych bibliotek. Nie czytają go nawet studenci.
Ale kiedy czytam Bułharyna – jest mi za niego wstyd.
Kiedy czytam Baszuckiego - czuję szacunek. „Woziwoda” otwiera przed nami okrutny, mroczny dziewiętnastowieczny Petersburg. Baszucki buduje jednak również pomost do naszego świata. Wskazuje, że mimo odmienności, dziwności opisywanych sfer, wszędzie, gdzie byśmy nie zawędrowali, możemy odnaleźć człowieka. Wożący wodę Pantelejmon jest nieśmiały, pokorny, chyli głowę przed paniczem. I ja tę nieśmiałość, tę słabość znam. Odnajduję ją w sobie. Odnajduję w sobie odwrócony syndrom Pigmaliona, ten sam, który zalągł się u biednego woziwody.

Amerykański socjolog Earl Babbie pisząc o jaźni odzwierciedlonej cytuje „Pigmaliona” Georga Bernarda Shawa. Bohaterka sztuki mówi: „Widzi pan, mówiąc szczerze, poza tym wszystkim, czego każdy może się nauczyć – jak się ubierać, poprawnie mówić itd. – różnica między damą a kwiaciarką nie polega na tym, jak się zachowują, tylko, jak są traktowane. Dla profesora Higginsa pozostanę kwiaciarką, bo tak mnie traktuje i zawsze będzie traktował. Ale wiem, że dla pana mogę być damą, bo pan mnie traktował jak damę i zawsze będzie się tak do mnie odnosił” (tłum. Kazimierz Piotrowski). Następnie Babbie opisuje eksperyment amerykańskich badaczy, którzy przedstawili nauczycielom fikcyjne wyniki testu umiejętności prowadzonego na ich uczniach. Później socjologowie obserwowali postępy w nauce. „Uczniowie, wskazani jako szczególnie szybko rozwijający się, po upływie roku znacznie wyprzedzili swoich klasowych kolegów, co wskazywałoby, że test był bardzo trafny. W rzeczywistości jednak test był żartem! Swoje przewidywania badacze poczynili losowo, zarówno w odniesieniu do uczniów dobrych, jak i złych. To, co powiedzieli nauczycielom, w ogóle nie znajdowało odbicia w wynikach testu. Postęp poczynionych przez <<rozwijających się>> uczniów był po prostu wynikiem tego, że nauczyciele oczekiwali poprawy u tych właśnie uczniów, poświęcali im więcej uwagi, zachęcali ich do pracy i nagradzali za postępy” (tłum. Agnieszka Jasiewicz-Betkiewicz).

Jaźń odzwierciedlona... Pamiętam zimę. Tę samą, którą opisuję w bajce dokumentalnej.
Zimę piętrzących się długów, telefonów do energetyki, krzyków w słuchawkę, mrozu wpełzającego do domu, upokarzającego poszukiwania opału. Pamiętam swoje pielgrzymki po kolejnych gabinetach w poszukiwaniu zaległych pieniędzy, których nie przelewały na konto redakcje i uczelnie. W uczelnianych pokojach nie krzyczałem. Prosiłem. Jąkałem się. Straciłem reporterski impet, siłę przebicia. Reżyser z łódzkiej filmówki, który obejrzał materiały dokumentalne o moim życiu na wsi, nazwał mnie nieudacznikiem. Zacząłem się bać. Bałem się, że skończyła się kraina Piotrusia Pana. I że rzeczywiście jestem nieudacznikiem. Okazałem się słaby. Nieśmiały jak woziwoda. Biegałem za dechami do kominka, nie miałem czasu czytać. Nie wiedziałem jeszcze o jaźni odzwierciedlonej. Ale powoli zaczynałem już rozumieć nudne, tendencyjne szkice.

Literatura jest podróżą w inny świat, w przeszłość, w głąb siebie samego.
Baszucki prowadzi nas w mrok, nudę, zgniliznę, pleśń, stagnację, brak nadziei. Szkic nie jest jednak jedynie publicystyczną manipulacją. Autor nie oszukuje nas. Nie pozostawia nas z ciężarem przyciężkiej historii. Daje nam coś w zamian. Z „Woziwody” można wyłuskać światło: „Pamięta on, a jest obdarzony pamięcią, której mu trzeba zazdrościć, pamięta, że przyjdzie czas sądu ostatecznego, kiedy usłyszy pytanie: <<Coś robił w życiu?>> On, biedny, myśli o tym często, męczy się okrutnie, co ma odpowiedzieć. O, prostaczku! My będziemy szykować długie przemowy, wić się, teraz jednak o tym nie myślimy. A ty masz gotową jasną i krótką odpowiedź: <<Woziłem wodę, Panie!>>”.

WIOSNA 2006  str. 1


szkice strona główna

wędrowiec © dziennikarze wędrowni