|
Spojrzał Anglik na Rosję
kevin connolly, tekst maciej skawiński, zdjęcia
Spojrzał Anglik na Rosję, pojechał, i napisał...
Związek Radziecki zniknął z
powierzchni ziemi, dosłownie umarł, nagle, nieoczekiwanie. Chociaż raczej
bezboleśnie wobec tego ile wcześniej sam
wycierpiał i jak innym dał popalić. W zasadzie nie zostawił po sobie wiele
dobrego. No tak, wygrał II wojnę światową, przełożył kabel z prądem przez
Syberię, a przy tym zarządzał łańcuchem więzień politycznych, które w czasach
swojej największej świetności zamieszkiwało więcej zeków niż połączone
populacje Belgii i Holandii.
Oprócz tego, bo przecież jednak
nie można rzec, że nie zostawił nic dobrego, zainspirował jeszcze powstanie
szkoły marnego, może nawet nieudolnego, pisarstwa podróżniczego, które
promieniowało humorem w innej części Europy niezrozumiałym. Sami posłuchajcie.
Kto tam był, pamięta przecież
tych Rosjan, którzy siadali koło was i patrząc pożądliwym okiem próbowali kupić
wasze dżinsy, tak, te, które właśnie mieliście na sobie. Albo te hotele, gdzie
było z tysiąc łazienek, ale w żadnej z nich korka do wanny. Albo jeszcze
historia z rodzaju ekstremalnych, kiedy to kolega z Manchesteru tyle nasłuchał
się o Kraju Rad, że gdy tam pojechał to nieprzerwanie prześladowała go mania,
że oto i podsłuchuje go samo słynne KGB. W hotelu wszędzie szukał pluskwy,
a gdy podniósł kilim i zobaczył pod nim coś w kształcie metalowego talerza
przytwierdzonego do podłogi czterema potężnymi nitami, wręcz odetchnął z ulgą: wystarczy
się tego pozbyć i w końcu mania prześladowcza ustąpi. Był tak zdeterminowany
sam, w pojedynkę, oszukać największe imperium w dziejach świata, że spędził
kilka godzin na odkręceniu owego talerza, po czym pomknął z nim do łazienki i
zamoczył w wodzie, żeby go zupełnie unieszkodliwić i zatkać uszy sowieckim
agentom siedzącym w samochodzie przed hotelem. Szczęśliwy odpoczął chwilę, a
gdy poczuł głód i zdecydował, że zejdzie na dół do restauracji hotelowej, która
znajdowała się bezpośrednio pod jego pokojem, ze zdziwieniem zauważył, że jest
zamknięta, gdyż monumentalny żyrandol jakimś dziwnym trafem najpierw się
złowrogo huśtał, po czym roztrzaskał się "w puch i prach” (w drobny mak?)
na podłodze.
Nowoczesna Moskwa
Właściwie to od zawsze wydawało mi się, że
wszystkie te historie miały w sobie coś nieprzyjemnego dla ucha, jakiś nietakt,
którym emanowały na lewo i prawo. Może kryło się w nich szyderstwo z biedy -
sam nie wiem. Cokolwiek to było, ludzie akceptowali żarty z sowieckiego stylu
życia, które były opowiadane w taki sposób, że w każdym miejscu na świecie byłyby
odczuwane jako nietaktowne. Może dlatego, że Związek Radziecki był po prostu
biedny i nieefektywny, taka bananowa republika bez bananów, do tego groźny, bo
uzbrojony w głowice nuklearne. Złośliwie mówiąc: taka sobie Górna Wolta z
rakietami.
Współczesna Moskwa jest jednak
inna. To raczej miasto eleganckich kafejek i cadillaców na ulicach, zupełnie niepodobna
do cementowych bunkrów w kolorze owsianki, z jakich znałem ją na początku lat
osiemdziesiątych. Wtedy gdy jechałem ładą z lotniska Szeriemietiewo do
mieszkania w centrum miasta, mijałem jeden neon, który reklamował enerdowską
firmę, zaopatrującą sowieckie biura w artykuły papiernicze. Dziś Moskwa świeci
się jak kasyno. Ulica Twerska, gdzie od czasu do czasu rezyduję, wygląda raczej
jak obraz eksplozji w fabryce fajerwerków i to w ogromnej rozdzielczości.
(...) Pamiętam stare dobre
sowieckie czasy, gdy rytuał jedzenia w restauracji wyglądał mniej więcej tak:
do stolika po jakichś dziesięciu minutach podchodził kelner, ,który wyglądał
raczej jak strażnik w szpitalu dla psychicznie chorych i trzymał w ręku menu
rozmiaru oferty w sklepie z tapetami. A gdy już zdecydowałem co chcę zamówić, okazywało się, że dania
wymienione w tej przedziwnej książce raczej nie są na sprzedaż, ale stanowią
zbiorową listę narodowych potraw Wszech Rusi i arsenał wiedzy o sztuce
kulinarnej obowiązującej w Kraju Rad. W rezultacie doproszenie się choćby
jednego zjadliwego dania zajmowało więcej czasu niż sam proces jego późniejszej
konsumpcji.
Duszące uczucie pewności
Dziś wszędzie sprzedają suszi,
obsługa pierwszej klasy, sałatki z olejem z oliwek, nie żaden olej samochodowy,
wszystko to świadczy o tym, że nowa Rosja rośnie w siłę, powstaje, rusza z
miejsca, może nawet trochę niepewnie, ale idzie do przodu, wychodzi z ruin
starego Związku Radzieckiego.
Niektórym ciężko nawet jest sobie
przypomnieć, że ta sowiecka przeszłość miała w ogóle miejsce. Wystarczy jednak
zerknąć pod tę cienką teksturę obecnej rzeczywistości, aby dostrzec to, co
przeszłość pod nią ukryła.
Czasami życie w Rosji wydaje się
tak surrealistyczne, że niejeden by zemdlał z wrażenia. Amerykańscy turyści
przebierają w pamiątkach sprzedawanych na straganach usianych gęsto jak grzyby
po deszczu, i kupują koszulki z nadrukowanymi sowieckimi pociskami nuklearnymi,
które swego czasu były wycelowane w ich własne domy.
A czasami nie jest
surrealistyczne; jest przygnębiające i smutne zarazem, bo przed restauracją, w
której uśmiechnięta od ucha do ucha kelnerka serwuje suszi, można zauważyć tych
przegranych w rosyjskiej transformacji - przyzwoicie ubranych emerytów, którzy żebrzą
pośród zagranicznych turystów.
Bo życie w Związku Radzieckim
było materialnie biedne, a od czasu do czasu bardzo opresyjne, nawet wręcz
represyjne, ale oferowało swoiście duszące uczucie pewności, że nikt nie miał
dużo, to prawda, ale też nikt dużo nie potrzebował.
Przecież w tym kraju nawet gorąca
woda była wytwarzana centralnie, a potem pompowana do bloków mieszkalnych
oddalonych o tysiące kilometrów dziurawymi, nie obłożonymi warstwą izolującą
rurami.
Jeśli człowiek przez ponad 50 lat
żył w tak rozrzutnym i marnotrawnym, chociaż pełnym dobrych zamiarów,
szaleństwie, to presja i niepokoje związane z gospodarką rynkową muszą wydawać
się jeszcze bardziej szaleńcze.
Spektakularna transformacja
Spotkałem wczoraj starego
człowieka, weterana oblężenia Leningradu, włóczącego się wokół sklepów w pasażu
handlowym w Petersburgu, gdzie właśnie kupiłem ostrza do golarki i żyletki,
które kosztowały chyba więcej niż jego emerytura. Ale nie mogę powiedzieć, że
żebrał. Wręcz przeciwnie. Sprzedawał popularne dawniej papierosy
„Biełomorkanał”, nadal produkowane w takich samych opakowaniach jak za czasów
Breżniewa. Tylko ceny się zmieniły i to znacznie w górę. Powiedział mi, że
podpatrzył handel u tych przebiegłych młodzieniaszków, którzy mają stragany na
pchlich targach wokół miasta i po prostu skopiował ich wyczyn. Takie małe
zwycięstwo wolnego rynku.
Kupiłem od niego parę paczek i
staliśmy razem kilka minut gadając o tym i o tamtym, a wieczorne słońce
gładziło fale na Zatoce Fińskiej, upodabniając ją do wielkiej pajdy stali.
Wracając do mojego hotelu nad
brzegiem morza, znalazłem się na parkingu pełnym mercedesów, beemek, a nawet
bentleyów. Tak, rosyjska transformacja wykreowała zarówno zwycięzców, jak i
przegranych.
Ciągle jednak prześladuje mnie
myśl, że w dzisiejszej Rosji jest jeszcze wielu ludzi, dla których świat miał
więcej sensu w czasach tych okropnych historii o dżinsach i korkach do wanien,
niż ten dzisiejszy, rzekomo wolny i demokratyczny. I tak jakoś myślę sobie, że
chyba zawsze ten stary świat będzie miał dla nich więcej sensu i będzie
bardziej zrozumiały.
tłumaczenie: Łukasz Grabowski
|