jesień/zima'06

strona główna
str.1



Spojrzał Anglik na Rosję

kevin connolly, tekst
maciej skawiński, zdjęcia






Spojrzał Anglik na Rosję, pojechał, i napisał...

Związek Radziecki zniknął z powierzchni ziemi, dosłownie umarł, nagle, nieoczekiwanie. Chociaż raczej bezboleśnie wobec tego ile wcześniej sam wycierpiał i jak innym dał popalić. W zasadzie nie zostawił po sobie wiele dobrego. No tak, wygrał II wojnę światową, przełożył kabel z prądem przez Syberię, a przy tym zarządzał łańcuchem więzień politycznych, które w czasach swojej największej świetności zamieszkiwało więcej zeków niż połączone populacje Belgii i Holandii.

Oprócz tego, bo przecież jednak nie można rzec, że nie zostawił nic dobrego, zainspirował jeszcze powstanie szkoły marnego, może nawet nieudolnego, pisarstwa podróżniczego, które promieniowało humorem w innej części Europy niezrozumiałym. Sami posłuchajcie.



Kto tam był, pamięta przecież tych Rosjan, którzy siadali koło was i patrząc pożądliwym okiem próbowali kupić wasze dżinsy, tak, te, które właśnie mieliście na sobie. Albo te hotele, gdzie było z tysiąc łazienek, ale w żadnej z nich korka do wanny. Albo jeszcze historia z rodzaju ekstremalnych, kiedy to kolega z Manchesteru tyle nasłuchał się o Kraju Rad, że gdy tam pojechał to nieprzerwanie prześladowała go mania, że oto i podsłuchuje go samo słynne KGB. W hotelu wszędzie szukał pluskwy, a gdy podniósł kilim i zobaczył pod nim coś w kształcie metalowego talerza przytwierdzonego do podłogi czterema potężnymi nitami, wręcz odetchnął z ulgą: wystarczy się tego pozbyć i w końcu mania prześladowcza ustąpi. Był tak zdeterminowany sam, w pojedynkę, oszukać największe imperium w dziejach świata, że spędził kilka godzin na odkręceniu owego talerza, po czym pomknął z nim do łazienki i zamoczył w wodzie, żeby go zupełnie unieszkodliwić i zatkać uszy sowieckim agentom siedzącym w samochodzie przed hotelem. Szczęśliwy odpoczął chwilę, a gdy poczuł głód i zdecydował, że zejdzie na dół do restauracji hotelowej, która znajdowała się bezpośrednio pod jego pokojem, ze zdziwieniem zauważył, że jest zamknięta, gdyż monumentalny żyrandol jakimś dziwnym trafem najpierw się złowrogo huśtał, po czym roztrzaskał się "w puch i prach” (w drobny mak?) na podłodze.


Nowoczesna Moskwa



Właściwie to od zawsze wydawało mi się, że wszystkie te historie miały w sobie coś nieprzyjemnego dla ucha, jakiś nietakt, którym emanowały na lewo i prawo. Może kryło się w nich szyderstwo z biedy - sam nie wiem. Cokolwiek to było, ludzie akceptowali żarty z sowieckiego stylu życia, które były opowiadane w taki sposób, że w każdym miejscu na świecie byłyby odczuwane jako nietaktowne. Może dlatego, że Związek Radziecki był po prostu biedny i nieefektywny, taka bananowa republika bez bananów, do tego groźny, bo uzbrojony w głowice nuklearne. Złośliwie mówiąc: taka sobie Górna Wolta z rakietami.

Współczesna Moskwa jest jednak inna. To raczej miasto eleganckich kafejek i cadillaców na ulicach, zupełnie niepodobna do cementowych bunkrów w kolorze owsianki, z jakich znałem ją na początku lat osiemdziesiątych. Wtedy gdy jechałem ładą z lotniska Szeriemietiewo do mieszkania w centrum miasta, mijałem jeden neon, który reklamował enerdowską firmę, zaopatrującą sowieckie biura w artykuły papiernicze. Dziś Moskwa świeci się jak kasyno. Ulica Twerska, gdzie od czasu do czasu rezyduję, wygląda raczej jak obraz eksplozji w fabryce fajerwerków i to w ogromnej rozdzielczości.



(...) Pamiętam stare dobre sowieckie czasy, gdy rytuał jedzenia w restauracji wyglądał mniej więcej tak: do stolika po jakichś dziesięciu minutach podchodził kelner, ,który wyglądał raczej jak strażnik w szpitalu dla psychicznie chorych i trzymał w ręku menu rozmiaru oferty w sklepie z tapetami. A gdy już zdecydowałem co chcę zamówić, okazywało się, że dania wymienione w tej przedziwnej książce raczej nie są na sprzedaż, ale stanowią zbiorową listę narodowych potraw Wszech Rusi i arsenał wiedzy o sztuce kulinarnej obowiązującej w Kraju Rad. W rezultacie doproszenie się choćby jednego zjadliwego dania zajmowało więcej czasu niż sam proces jego późniejszej konsumpcji.


Duszące uczucie pewności



Dziś wszędzie sprzedają suszi, obsługa pierwszej klasy, sałatki z olejem z oliwek, nie żaden olej samochodowy, wszystko to świadczy o tym, że nowa Rosja rośnie w siłę, powstaje, rusza z miejsca, może nawet trochę niepewnie, ale idzie do przodu, wychodzi z ruin starego Związku Radzieckiego.

Niektórym ciężko nawet jest sobie przypomnieć, że ta sowiecka przeszłość miała w ogóle miejsce. Wystarczy jednak zerknąć pod tę cienką teksturę obecnej rzeczywistości, aby dostrzec to, co przeszłość pod nią ukryła.

Czasami życie w Rosji wydaje się tak surrealistyczne, że niejeden by zemdlał z wrażenia. Amerykańscy turyści przebierają w pamiątkach sprzedawanych na straganach usianych gęsto jak grzyby po deszczu, i kupują koszulki z nadrukowanymi sowieckimi pociskami nuklearnymi, które swego czasu były wycelowane w ich własne domy.

A czasami nie jest surrealistyczne; jest przygnębiające i smutne zarazem, bo przed restauracją, w której uśmiechnięta od ucha do ucha kelnerka serwuje suszi, można zauważyć tych przegranych w rosyjskiej transformacji - przyzwoicie ubranych emerytów, którzy żebrzą pośród zagranicznych turystów.

Bo życie w Związku Radzieckim było materialnie biedne, a od czasu do czasu bardzo opresyjne, nawet wręcz represyjne, ale oferowało swoiście duszące uczucie pewności, że nikt nie miał dużo, to prawda, ale też nikt dużo nie potrzebował.

Przecież w tym kraju nawet gorąca woda była wytwarzana centralnie, a potem pompowana do bloków mieszkalnych oddalonych o tysiące kilometrów dziurawymi, nie obłożonymi warstwą izolującą rurami.

Jeśli człowiek przez ponad 50 lat żył w tak rozrzutnym i marnotrawnym, chociaż pełnym dobrych zamiarów, szaleństwie, to presja i niepokoje związane z gospodarką rynkową muszą wydawać się jeszcze bardziej szaleńcze.



Spektakularna transformacja



Spotkałem wczoraj starego człowieka, weterana oblężenia Leningradu, włóczącego się wokół sklepów w pasażu handlowym w Petersburgu, gdzie właśnie kupiłem ostrza do golarki i żyletki, które kosztowały chyba więcej niż jego emerytura. Ale nie mogę powiedzieć, że żebrał. Wręcz przeciwnie. Sprzedawał popularne dawniej papierosy „Biełomorkanał”, nadal produkowane w takich samych opakowaniach jak za czasów Breżniewa. Tylko ceny się zmieniły i to znacznie w górę. Powiedział mi, że podpatrzył handel u tych przebiegłych młodzieniaszków, którzy mają stragany na pchlich targach wokół miasta i po prostu skopiował ich wyczyn. Takie małe zwycięstwo wolnego rynku.

Kupiłem od niego parę paczek i staliśmy razem kilka minut gadając o tym i o tamtym, a wieczorne słońce gładziło fale na Zatoce Fińskiej, upodabniając ją do wielkiej pajdy stali.

Wracając do mojego hotelu nad brzegiem morza, znalazłem się na parkingu pełnym mercedesów, beemek, a nawet bentleyów. Tak, rosyjska transformacja wykreowała zarówno zwycięzców, jak i przegranych.

Ciągle jednak prześladuje mnie myśl, że w dzisiejszej Rosji jest jeszcze wielu ludzi, dla których świat miał więcej sensu w czasach tych okropnych historii o dżinsach i korkach do wanien, niż ten dzisiejszy, rzekomo wolny i demokratyczny. I tak jakoś myślę sobie, że chyba zawsze ten stary świat będzie miał dla nich więcej sensu i będzie bardziej zrozumiały.


tłumaczenie: Łukasz Grabowski

JESIEŃ/ZIMA 2006  str. 1

wędrowiec © dziennikarze wędrowni