wiosna'06
str. 1



publicystyka  strona główna


Odpowiedzialność za słowo

wywiad z twórcą Turnieju Reportażu Ewą Obarą-Grączewską

rozmawia Magda Skawińska



- Czy chciałaś być nauczycielką? Czy chciałaś być reporterką?

- Nie chciałam być nauczycielką, nie marzyłam też o jakiejś wielkiej karierze dziennikarskiej. Pociągał mnie reportaż i pociągało mnie dziennikarstwo, ale właściwie polonistykę chciałam robić dla siebie, dla własnej przyjemności.
Myślałam, że dziennikarzem można być po każdych studiach. Ważne żeby pisać. Ważne, żeby mieć tematy. Ważne, żeby chciał to ktoś czytać. A zostałam nauczycielką, bo na trzecim roku studiów pojawiła się na świecie Małgosia, moja córka.
Podjęłam zobowiązanie bycia porządną żoną. Teściowa mi wytłumaczyła, że jak się ma męża pilota, musi być ktoś kto zostanie w domu z dziećmi.
Ta wersja była dla mnie na początku bardzo wygodna. Zresztą macierzyństwo tak absorbuje, że się nie myśli o żadnej karierze.
A potem nagle się okazało, na praktykach nauczycielskich, że to jest bardzo fajna sprawa - bycie nauczycielem.

Jak się czujesz kiedy naokoło się mówi, że w zawodzie zostały same miernoty? Czy jesteś dobrze wynagradzana?
Jak po latach pracy oceniasz swój wybór?

- Wybór, tak jak mówiłam, dokonał się za mnie, bo życie tak poukładało. Przypominam sobie natomiast, że pierwszy o miernotach powiedział były minister edukacji Mirosław Handke. Stwierdził, że tylko tacy zostali w zawodzie. I zauważyłam, że wielu świetnych ludzi, wielu fachowców w tym momencie się naprawdę oburzyło i odeszło. Jeden kolega zaczął sprzedawać buty. Wybudował dom. Jakoś sobie życie poukładali. Stwierdzili, że nie można być przez cały czas obrażanym. Ja w zawodzie zostałam, bo lubię tę swoją pracę, ale przychodzą takie momenty, zwłaszcza pod koniec semestru, czy roku szkolnego, że oprócz trudu przygotowania całej dokumentacji, wystawiania ocen, dochodzą pretensje, oskarżanie za niepowodzenie ucznia. Te wszystkie złe emocje ludzi skumulowane są w nauczycielu, który stawia jedynki. Bo ja stawiam, kiedy trzeba stawiam. Ale trzeba sobie po prostu z tym radzić. Ja nie twierdzę, że mi zawsze to wychodzi.
Najlepiej wie moja rodzina, jak ciężko żyje się z polonistką, która bez przerwy coś sprawdza, doczytuje.
Nie wiem, na ile mi jeszcze starczy sił, ale zawsze, co roku, nawet jeżeli wydaje się przez chwilę, że ta młodzież jest albo niewdzięczna, albo głupia, albo jej się nie chce, albo jest znudzona, albo rodzice mają postawę roszczeniową, to zawsze znajdzie się kilku uczniów, którzy przyjdą i powiedzą: fajnie, że pani wymagała, bo ja się w końcu nauczyłem jak się pisze wstęp i zakończenie. Oczywiście, że teraz trywializuję, ale są dobre momenty w tej pracy. Kwestia wynagradzania, kwestia traktowania nauczycieli to właściwie jest inna rzecz. Ja oddzielam to, co robię, od tego, jaki jest społeczny wydźwięk mojej pracy. Na zawodzie lekarza, policjanta i nauczyciela znają się w Polsce wszyscy, więc jak podjęłam się wykonywania tego zawodu, to zdaję sobie z tego sprawę, że każdy kiedyś do szkoły chodził i na pewno wie najlepiej, jak się powinno uczyć.

- Konkurs: "Turniej reportażu" - wymyśliłaś go dla siebie, żeby zrealizować te swoje ambicje?

- Jako rekompensata? Nie. Praca w szkole mnie bardzo pochłonęła. Okazało się, że są ludzie, którzy mają różne pasje, różne pomysły na życie. Tacy właśnie byli moi uczniowie. Ale diabli mnie brali, kiedy czytałam wypracowanie: "Najwybitniejszym polskim poetą był Adam Mickiewicz. Już w wieku dwudziestu lat napisał..." albo: "Już od zarania dziejów ludzkość wierzyła, że trzeba się bronić i walczyć o pokój". Robiło mi się niedobrze. Byłam przerażona szkolną sztampą. Pojawiła się w mojej pracy rutyna. Przychodzenie rano do szkoły. Wypełnianie dziennika. Mówienie po raz kolejny, żeby nie pisać w rozprawce, żeby nie zaczynać w taki sposób. Potem pojawił się internet. Bardzo nachalny niemalże. Zastąpił myślenie, zastąpił te nieszczęsne bryki, więc ja zaczęłam szukać odpowiedzi na to, jaki jest sens, jaki jest cel tego mojego uczenia. Trochę mi w tym teraz pomaga reforma. Bo tak na prawdę "Nowa Matura" sprawdza nie to, co uczeń odtworzy z moich zajęć tylko jak myśli. Jak analizuje tekst, więc ja go muszę wyposażyć w narzędzia. Szukałam sposobu, żeby usłyszeć trochę więcej o uczniach. Pomyślałam sobie: jaka forma będzie wymagała mówienia prawdy o nich samych, która sprawdzi, czy oni obserwują naszą rzeczywistość, i która wreszcie forma pokaże, czy oni potrafią opowiadać o tej rzeczywistości? Oczywiście opowiadać prawdę. Bardzo prosta odpowiedź - reportaż. Od mojego pomysłu do realizacji wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wiele rzeczy się złożyło, że to się udało.

- A po jakie oni tematy sięgają?

- Bardzo różne. Potrafią napisać o cudzie narodzin. I to jest doświadczenie z domu., Dużo dokumentować nie trzeba. Ale potrafią też chodzić po szpitalach, tam zbierać informacje, obserwować. Tworzyć takie miniportreciki, nie tylko personelu pielęgniarskiego, ale i bohaterów , o których piszą.
Potrafią docierać do ukrytych marzeń tych ludzi, do bolączek. Ale są też historie sąsiada, z którym potrafią nawiązać kontakt i opowiedzieć, jak on stworzył muzeum lalek. Potrafią napisać o wyścigach samochodowych na własnym osiedlu, o dziewczynie, która się trudni robieniem dredów. Właściwie nie ma tematów, o których by nie pisali. W tym roku jest taki reportaż - autor prowadzi obserwację jak w Danii wychowuje się ludzi, a jak to wygląda w Polsce. I wydawałoby się trywialne, ale sposób, w jaki ujmuje temat młody człowiek, to dopiero jest pouczające.
To już nie jest głos starego belfra, tylko świeże spojrzenie. I próba odpowiedzi na pytanie: kim my młodzi jesteśmy?

- Dlaczego piszą? Czy chcą zdobyć nagrody? (praktyki w mediach, publikacja reportażu w gazecie) Czy wynika to z potrzeby opisywania świata?

- Trzeba by ich o to zapytać, ale mnie się wydaje, że motywacja jest bardzo różnorodna. Gdybym ja była na ich miejscu, pewnie chciałabym otrzymać nagrodę, którą sponsoruje marszałek, wojewoda, kurator. Zwykle jest to dobry sprzęt audio. Pewnie przez próżność - chciałabym zobaczyć swoje nazwisko w Dolnośląskiej (dodatek Gazety Wyborczej). Wydrukowali mnie. Prawda? Albo zaprosili mnie na praktykę do Krysowatej do radia, albo do telewizji. Ale myślę, że najzwyczajniej w świecie chcą opowiadać o sobie. Czują tę presję. Jest nareszcie forma, w której mogą się wypowiedzieć. Pewnie zdarzają się sytuacje, że napiszą bardziej felieton, wypracowanie, ale zdarzają się teksty, w których widać bystrość obserwacji, chęć mówienia prawdy o swoim świecie.
Warsztatu się kiedyś nauczą, jeśli zechcą zostać dziennikarzami. Niektórzy z laureatów są na studiach dziennikarskich. Inni z kolei mówią o tym, czego ja jestem zwolennikiem, nie trzeba kończyć studiów dziennikarskich, tylko trzeba wierzyć, że ta moja pasja może się przerodzić w pracę.
I wcale nie muszą wtedy zostać pracownikami mediów, tylko mają szansę zostać dziennikarzami.

- Po raz pierwszy z takim rozróżnieniem spotkałam w wywiadzie, jakiego Ryszard Kapuściński udzielił Tygodnikowi Powszechnemu. Ja się z takim rozróżnieniem nie często spotykam, choć sama dostrzegam różnicę w postawach. Czy mówisz swoim uczniom, że jest różnica między tymi dwiema profesjami?

- Jeśli jest okazja, to muszę wrzucić parę kamyków do różnych ogródków. To samo się dzieje, jeśli mówimy o literaturze, współczesnej kulturze, to nie tylko dotyczy mediów.
Ale jeśli młodzi nie potrafią dostrzec, co jest w mediach wartościowe, to trzeba interweniować. Może nie autorytatywnie. Nie skupiam się na tym, żeby mówić o współczesnych mediach, bo ja się na tym nie znam. Natomiast próbuję im mówić, jak odbierać współczesną kulturę, a media są przecież jej częścią. Często rozmawiamy o tym, co usłyszeli w serwisach informacyjnych. Pamiętają dużo, ale zaczynają zauważać, że tego świata nie rozumieją, że to jest tylko przetwarzanie. Tak jak Różewicz kiedyś napisał, nowy człowiek to ten, który przepuszcza przez siebie jak rura kanalizacyjna i wydala. Jeśli chce się być dziennikarzem, to trzeba umieć patrzeć i rozumieć, o czym się pisze. Pokazać przyczyny czy konsekwencje jakiegoś zjawiska. Pracownik mediów może doskonale będzie się znał na nowym sprzęcie. Będzie sprawny, szybki, ale czy będzie miał empatię? Czy będzie umiał się skomunikować ze swoim bohaterem? Czy będzie mu się chciało wysłuchać do końca i rzeczywiście rzetelnie o nim opowiedzieć? Czy będzie to tylko łapanie sensacji?
Takie doświadczenia niestety mamy. Otwieram gazetę i tak naprawdę nie wiem, o czym czytam. Dziennikarz pisze o decyzji prokuratury i nie tłumaczy, dlaczego taka zapadła. Oczywiście ucieka od komentarza i chwała mu za to. Ale nie wyjaśnia. Nie przedstawia drugiej strony. Taka informacja nic nie wnosi, zajmuje miejsce w gazecie. To mnie irytuje.Są takie sprawy, które są na tyle oczywiste, ze warto zwracać uczniom na to uwagę. I kiedy się ze mną nie zgodzą, to tym lepiej , bo to znaczy, że myślą, że podejmują temat.

Kiedy przeglądam gazety, rzadko trafiam na hasło reportaż. Zaproponowałaś turniej reportażu. Ten konkurs może rozbudzać w młodzieży zapał, a potem się okaże, że nie ma miejsca na realizację pasji.

- Może to zabrzmi zarozumiale, ale może to jest wędka, a potem niech sami łowią ryby? Jeżeli osiągną sukces w turnieju to dobrze, bo uwierzą w siebie i zaczną myśleć. Ja za nich nie podejmę żadnej życiowej decyzji. Natomiast być może ten turniej daje szansę zobaczenia siebie z zupełnie innej strony? Przecież oni nie opowiadają tylko, że świat jest piękny albo tylko do niczego, więc może uwierzą, że nie tylko potrafią obserwować, ale także o tym opowiedzieć? A może jest to sposób na odbicie się od środowiska albo zmianę zainteresowań? Poza tym nie twierdzę, że oni wszyscy będą dziennikarzami, bo to byłoby naiwne, ale każdemu potrzebny jest sukces. I jeszcze jedna rzecz: profesor Chrząstowska powiedziała, że tylko trudne zadania wychowują, bo łatwe prowadzą do nijaczenia. Wybrałam więc formę reportażu, bo to jest najtrudniejsza forma wypowiedzi. Jeśli ktoś w tej formie się sprawdzi, to nic nie jest zagrożeniem dla niego.
To nie jest moja wina ani tych uczniów, ani szkoły. Nie wiem czyja to wina, że reportaż znika. Może jest kwestia dla dziennikarzy, żeby o tę formę walczyć. Miała zniknąć książka. Internet miał być zabójcą, ale ciągle czytamy. Nie demonizowałabym tego świata. Reportaż nie zginie.

- Czy nie wzbiera w tobie chęć, żeby pojechać na dokumentację, napisać reportaż?

- Oczywiście, przecież świetnym tematem mogłyby być te dzieciaki, które zwyciężają w turnieju reportażu. To są dzieci z bardzo różnych środowisk. To nie są tylko licealiści na świecznikach, którym można by dawać laury za olimpiady polonistyczne. Ten turniej jest adresowany do każdego ucznia, więc przychodzą prace z zawodówek, liceów profilowanych, gimnazjów, techników i z tych dobrych liceów także. Obserwuję ich przy rozdaniu nagród. To są tak różne osobowości, aż korci, tym bardziej, że wiem, o czym napisali, ale ja nie jestem dziennikarzem. Zdecydowałam się na bycie polonistką i na tym poprzestanę. Na tych zajęciach.

Czy to znaczy, że nie sięgniesz po pióro? Że już nic nie napiszesz?

- Nie chcę się zarzekać, ale żeby coś od siebie powiedzieć, czy w ogóle dobrze opowiedzieć o świecie, trzeba to dobrze zdokumentować. Polonista pracuje 18 godzin na 24. Póki jestem w tym zawodzie, póki trzeba uczyć, dopóty trzeba zająć się tym, co teraz robię, a trzeba to robić dobrze.

- Skąd się wzięło u ciebie zainteresowanie reportażem?

- Dawno, dawno temu ... można by zacząć, istniał "Klub Dziennikarzy Młodzieżowych" i tam zapaleńcy uczyli młodych ludzi rzemiosła dziennikarskiego. Spotykaliśmy się we Wrocławiu, ale najważniejszym momentem były praktyki w redakcjach w Warszawie. Tam byliśmy rzuceni na głęboką wodę. Ja miałam 15-16 lat, to były czasy liceum. Na pierwszym spotkaniu we Wrocławiu powiedziałam, że jestem niepełnoletnia, ale gotowa i chętna do pracy. Dwuznacznie to zabrzmiało.
To było dla mnie bardzo nobilitujące. Panna z Oleśnicy wysłana do Warszawy na praktykę. Trzeba było wsiąść w pociąg, zebrać materiał, napisać o tym sensownie. Potem jeszcze kilka razy poprawić.
Było to doświadczenie, które nie wiem czy tak do końca warsztatowo, ale życiowo na pewno mnie ukształtowało. Od tamtego czasu nie ma właściwie takiej sprawy, o którą boję się zapytać. Tak samo było z turniejem. Wszyscy się w głowę stukali. Jaki turniej? Zróbmy na terenie szkoły. A ja mówiłam: po co na terenie szkoły? Jeżeli robić turniej to po to, żeby wyjść do młodzieży tej tak zwanej prowincjonalnej. Stąd telefon do Wyborczej, do Jolanty Krysowatej do radia, która powiedziała - świetne. Nie wolno się bać. Tego też się nauczyłam na tych praktykach. Ale także pokory wobec ludzi, wobec dziennikarzy. Tej pokory trzeba było się szybko uczyć, bo inaczej by się nie przetrwało.
Dziś jest trochę inaczej.

- Czy pamiętasz swój pierwszy reportaż?

- Nie pamiętam, czy był to pierwszy reportaż, ale na pewno pierwszy, który został wydrukowany. Miał tytuł: "Zabiłam w sobie matkę". Przypadkowo poznałam w pociągu Marka, prawą rękę Kotana. Zaintrygował mnie, że pracuje w Monarze. To były czasy, kiedy nie mówiło się o narkomanii. Oficjalnie nie było tego problemu, ale ja znałam w Oleśnicy bardzo wielu ludzi, którzy ćpali. Dziś wielu z nich już nie żyje. Zaczęłam jeździć do ośrodka we Wrocławiu. I nie było tak, że ja tam weszłam jako pani redaktor. Przecież nie wyglądałam na żadnego dziennikarza. Instynkt mi podpowiadał, że trzeba z nimi zjeść, obrać kartofle, posprzątać. Nie brałam udziału w terapii, nie spałam tam. Uczestniczyłam w wielu zwyczajnych czynnościach. Przez kilka dni tam jeździłam. Poznałam wielu ciekawych ludzi, ale zainteresowała mnie jedna dziewczyna. Nikt nie pisał jeszcze o macierzyństwie narkomanek. Była niewiele starsza ode mnie. Zniszczona, nie miała zębów. To mnie poraziło. I było w tej dziewczynie coś, że ona chciała opowiadać. To była gotowa historia. Trzeba ją było napisać, Tekst ukazał się potem w gazecie.
A pani pedagog z mojego liceum w Oleśnicy wykorzystywała ten tekst na godzinach wychowawczych. Połechtało to moją próżność do końca.
Wracając do pracowników mediów. Pracownik mediów to, co widzi, to opisze. Powierzchownie. Natomiast dziennikarz będzie musiał chcieć zrozumieć bohatera. Będzie musiał z dystansu na to wszystko popatrzeć. Będzie musiał chcieć trochę wysiłku włożyć. Zresztą tak tłumaczę uczniom i swoim własnym córkom, że jak coś przyszło łatwo, to może nie warto tego robić. I często to się sprawdza.

- Wracając do twoich doświadczeń. Poświęciłaś na ten temat mnóstwo czasu, bez gwarancji publikacji, bez gwarancji honorarium.

- I do dzisiaj nie rozumiem pytań uczniów: co ja z tego będę miał? Od razu wiedzą, że mnie tym zapienią. Nie wiem, co ty z tego będziesz miał. Najpierw ciężko popracuj. Córki pytają: po co ten kurs? Co ty z tego będziesz miała? A może coś takiego jak wewnętrzna potrzeba?

- Czy mówisz uczniom jaki powinien być reporter? Jakie powinien mieć cechy?

- Nie ważę się mówić uczniom, jaki powinien być reporter. Jestem polonistką, kimś, kto z pasją chce robić to, co robi. Natomiast chcę, żeby zawsze trzymali się faktów i byli odpowiedzialni za słowo i to jest moim celem. Żeby brali odpowiedzialność za słowo bez względu na to, czy jest to wypracowanie, matura, czy reportaż.

WIOSNA 2006  str. 1


publicystyka strona główna

wędrowiec © dziennikarze wędrowni