Dzienikarze wędrowni

TROPEM JEŻOZWIERZA I NOSOROŻCA PRZEZ POŁUDNIOWOAFRYKAŃSKI INTERIOR. RELACJE PODRÓŻNIKÓW A UPŁYWAJĄCY CZAS.

zuzanna morawiecka-pastuszenko, tekst

anna dorota morawiecka, ilustracje

Dzienniki z podróży po obcym lądzie mogą być cennym materiałem do rozważania specyficznych relacji pomiędzy różnymi systemami pojmowania czasu, a także zależności między poszczególnymi ich elementami. Interesujące jest tu nie tylko zetknięcie się koncepcji reprezentowanych przez obserwującego i obserwowanego – godna uwagi jest przede wszystkim niepowtarzalna konstrukcja temporalna budowana na bieżąco na kartach relacji podróżniczych, określająca zarówno jednostkową przestrzeń czasową poszczególnych opisów, jak i logarytmizująca powstającą tradycję piśmiennictwa diarycznego. Granica pomiędzy czynnikiem determinującym a jego produktem jest w tym wypadku rozmyta. Czy podmiot dziennika tworzy własną koncepcję która wpływa na jego własny odbiór i sposób traktowania czasu, a następnie pozostawia piętno na kolejnych uczestnikach dyskursu podróżniczego? A może to właśnie ta tradycja – młoda ale wyrastająca z kulturowo ufundowanych sposobów rozumienia i ujmowania czasu – określa percepcję badacza białych plam na ówczesnych mapach? Czy też powstający twór teoretyczny jest na tyle autonomiczny, że odcina się od systemów warunkujących pojęcie czasu autorów relacji, a opisywane wydarzenia sprowadza do funkcji pożywki dla własnego rozwoju ograniczając swoją egzystencję do świata opowieści z wypraw w nieznane?

Czas Europejczyka wędrującego przez siedemnasto- i osiemnastowieczny południowoafrykański interior jest linearny. Roger Callois w sposób wyraźnie wartościujący przedstawia wypracowanie tej koncepcji jako wynik walki z obsesją przeszłości:

1 Roger Callois, Gry i ludzie, Oficyna wydawnicza Volumen, Warszawa 1997, przeł. Anna Tatarkiewicz i Maria Żurowska, p.111.

"Gromada ludzka, która odnosi tu zwycięstwo, wyrywa się czasom, którym obce było pojęcie pamięci i przyszłości, czasom, gdy czekano jedynie na okresowy, obezwładniający powrót Masek-Stoworzycieli, naśladowanych w pewnych okresach przy całkowitej, tępej kapitulacji świadomości. Ta gromada ludzka wdaje się w przedsięwzięcie zuchwałe i owocne, które ma charakter linearny, nie wraca okresowo do tego samego progu, dokonuje prób, wyrusza na podboje, nie ma końca - to jest właśnie przygoda zwana cywilizacją."1

2 Vide Ewa Nowicka, Świat człowieka – świat kultury, PWN, Warszawa 2004, pp.429-430.

3 Vide Ewa Nowicka, Świat człowieka – świat kultury, PWN, Warszawa 2004, pp.429-430.

Natomiast w pojęciu ludów w tej przygodzie nie uczestniczących, czas, według koncepcji antropologicznych, powinien być powtarzalnym cyklem2 lub wahadłowym "kołysaniem się w czasie między biegunami"3

Chociaż na podstawie innych źródeł dotyczących podłoża historycznego i kulturowego holenderskiej eksploracji południowej części afrykańskiego kontynentu można uzasadnić takie rozróżnienie, to jednak same teksty służbowych relacji z podróży funkcjonariuszy Zjednoczonej Kompanii Wschodnioindyjskiej nie powinny być podstawą obrony ani podważenia tej koncepcji. Jasno widać to w opisach lokalnych metod rachowania czasu, gdzie pewne tendencje są zasugerowane, jednak sposób ich opisu daje możliwości różnorodnej interpretacji, tak jak w przypadku zapisków Hendrika Jacoba Wikara:

4 E.C. Godée Molsbergen, Reizen in Zuid-Afrika in de Hollantse tijd, v.2, 's-Gravenhage 1976, p.119, tłumaczenie własne.

"Te nacje dzielą również rok na trzy, (mianowicie pora sucha, pora deszczowa, i pora rozkwitu), mają w roku 13 miesięcy, z których każdy posiada osobną nazwę. Tak więc liczą po krowie która poigrała, że 9 miesięcy chodzi a w 10tym rodzi. Jak ich zapytać, ile mają lat, wyciągną swoje 2 ręce; tyle razy, ile mają dziesiątek lat, lecz różnica 2, 3, i 4, tego nie wiedzą"4

5Ewa Nowicka, ibidem.

Obserwator dostrzega, że system postrzegania czasu przez napotkane grupy plemion Khoi-San jest odmienny od europejskiego, potrafi wskazać pewne jego cechy, jednak nie znając dokładnie kontekstu kulturowego, nie określa porządkujących go reguł. Przedstawiona wizja zatem nie należy w pełni ani do koncepcji podróżnika ani opisywanych przez niego ludów. Czas w tej relacji nie jest więc ani "cywilizowaną" linią, ani "pierwotną" spiralą czy łukiem rozpiętym między opozycjami "życia i śmierci, dnia i nocy itd"5 Jak wobec tego wygląda i którędy przebiega wypadkowa tych dwóch modeli?

Być może pomocna będzie tu próba spojrzenia na ten system z innej perspektywy – bardziej ogólnej, ukazującej proces wypracowywania kodu komunikacyjnego pomiędzy uczestnikami zagęszczającej się sieci kontynuacji stałych wątków, nowych motywów, a także elementów efemerycznych, które nie doczekały się żadnych nawiązań.

Czynnik czasu miał ogromny wpływ na wizerunek tubylczej ludności i lokalnej, nieraz endemicznej przyrody ożywionej i nieożywionej obszarów od Przylądka Dobrej Nadziei na Północ. Był nicią, na którą nanizywano poszczególne wyprawy, które z kolei składały się z różnej wielkości paciorków-wydarzeń. Paciorki nie zawsze układano chronologicznie – chociaż omawiane relacje z podróży miały charakter sprawozdań służbowych, czyli oficjalnie dominowała tu funkcja dokumentalna, to jednak forma pod względem kompozycyjnym i treść pod względem doboru informacji podlegała również regułom zewnętrznym, jak pisze Jerzy Koch:

6 Jerzy Koch, Historia literatury południowoafrykańskiej. XVII-XIX wiek, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 2004, pp.74-75.

"Relacje z południowoafrykańskich ekspedycji odpowiadały w praktyce dość dobrze zakorzenionej apodemicznej systematyce, nawet jeśli nierzadko stanowiły zaledwie chronologicznie zorganizowany materiał wyjściowy do dalszego opracowania. Nota bene, wielu europejskich autorów apodemik sugerowało dla wygody podróżnych, by na bieżąco prowadzić skrócony notatnik, a oprócz tego większy dziennik, do którego należało przepisywać notatki już nie w porządku chronologicznym, lecz, co typowe dla podejścia apodemicznego, systematycznym. (Było to zresztą odbicie typowego dla transakcji handlowych prowadzenia zapisków na brudno w tzw. waste-book, czyli day-book, a następnie zaksięgowywania rachunków na czysto w księgach podwójnej buchalterii, czyli journal)"6

7 Jan van Riebeeck, Daghregister gehouden by den oppercoopman Jan Anthonisz van Riebeeck, Uitgave van die Van Riebeeck – Vereniging, Kaapstad 1952-57, v.1, p.67, tłumaczenie własne.

8 ibidem, pp.67-68.

Podróżnicy zapisywali swe obserwacje zgodnie z szeregiem instrukcji określających nie tylko tematy topiczne, które relacja powinna poruszać, ale także sam sposób gromadzenia informacji. Mimo to, wpisując się w tradycję ars apodemica, diariusze te, choć adresowane w pierwszej instancji do zwierzchników Kompanii, trafiając następnie do szerszej publiczności pełniły również funkcję niesamowitej opowieści z niebezpiecznej wyprawy z autorem zapisków w roli głównej. Powstała więc cała kolekcja heroicznych toposów podchwytywanych przez kolejnych sprawozdawców. Już pierwsza brawurowa wyprawa dezerterów z 1652 roku zapoczątkowała tradycję opisów mrożących krew w żyłach spotkań z nosorożcami, które "chciały nas unicestwić, ale Bóg nas uchował"7 oraz jeżozwierzem – "niewiele wcześniej nasz pies zapolował na jeżozwierza, od czego został zraniony w szyję, tak że uznaliśmy że od tego umrze"8. Ten motyw zyskał taką sławę, że kolejni autorzy starali się w swoich dziennikach umieścić choćby jedną wzmiankę upamiętniającą tego rodzaju konfrontację. Z kolei walka z lwami dołączyła do listy opisów obowiązkowych dopiero pięć lat później, dzięki relacji Abrahama Gabbemy:

9 Być może chodzi o grupę Gorachouqua, którzy takie miano zyskali po kradzieży tytoniu w pobliżu Rondebosjen.

10 ibidem, pp.67-68.

11 ibidem, pp.67-68.

"Pod wieczór bardzo szybko przybiegło do nas z oszczepami kilku Hotentotów spośród złodziei tytoniu9. Nie wiedząc co to znaczy mieliśmy się na baczności, lecz dochodząc do nas powiedzieli że do ich zagrody przyszły dwa lwy, prosząc nas o pomoc10, która została im obiecana, a także wysłano tam 4 Holendrów ze skałkówkami"11.

 
12 Państwo plemienne utworzone przez ludy Bantu w delcie Zambezi i Limpopo (pomiędzy X a XIX w), okres świetności przypada na XIV–XV w. Monomotapa była jednym z przebojów dyskursu imaginacyjnego na temat nieprzebranych bogactw i cudów Czarnego Lądu.

Łączność pomiędzy poszczególnymi relacjami zagęszczała się nie tylko poprzez nawiązywanie do motywów wprowadzonych przez poprzedników. Lektura dzienników z wcześniejszych wypraw była najważniejszym czynnikiem dającym szansę na powodzenie kolejnej. Te nie zawsze dokładne i nie zawsze trafne obserwacje były podówczas jedynym źródłem wiedzy na temat obszarów położonych na Północ od Przylądka i jedynym sposobem na weryfikację opowieści zasłyszanych od lokalnej ludności. Wyrosły na tych historiach zabarwionych własną wyobraźnią i pragnieniami słuchaczy dyskurs imaginacyjny nie był łatwy do podważenia. Tylko upływ czasu, ilość odbytych "podróżogodzin" uciszył częściowo marzenia o odnalezieniu brukowanego złotem miasta Monomotapa12, rzeki o cudownej nazwie Spirito Sancti, czy Miedzianej Góry. Wiara w te niesamowitości była tak silna, że kolejne powroty z bezowocnych poszukiwań nie powodowały podejrzeń o fikcyjność tych historii – winą za niepowodzenie obarczano dowódców wypraw, niewystarczające wyposażenie, czy wreszcie niedokładność map (sporządzanych według instrukcji osób, które nigdy u mitycznego celu podróży nie były).

Obrastanie tradycji podróżniczej motywami fantastycznymi przebiegało równolegle do nawarstwiania toposów spotkań z dzikim zwierzem, podobnie następowało tutaj zagęszczanie i wzajemne splatanie się elementów. Jednak rozwój, a więc i przekwit, kierunku wyobrażeniowego był szybszy, bardziej intensywny i burzliwy. Przyczyną tego były wielkie emocje towarzyszące poszukiwaniom skarbów i afrykańskich ludów o wysokim (zgodnie ze standardami ówczesnych europejskich kolonizatorów) poziomie cywilizacyjnym. Co mogło być kluczem do zagadki tak silnej wiary w tak niewiarygodne historie? Oto fragment oficjalnych dzienników komandora stacji przylądkowej dotyczący pierwszej planowanej wyprawy w poszukiwaniu Monomotapy:

13 Nama – pasterski lud z grupy Khoikhoi, spokrewniony z San (również pod względem językowym), drobni i lekkiej budowy, o stosunkowo jasnej skórze – od żółtej, przez oliwkową, do jasnobrązowej.

14 Krotoa – krewna Autshumato – wodza 'Strandloopers', czyli Goringhaikona. W wieku 10 lat przyszła do fortu Van Riebeecka na służbę, doskonale nauczyła się niderlandzkiego i została tłumaczką. W wieku 21 lat wyszła za Holendra – chirurga Pietera van Meerhofa, a po jego tragicznej śmierci popadła w alkoholizm i zmarła w 1674r.

15 Może chodzić o plemię Bantu, Xhosa; lub o imię władcy Khoikhoi z opowieści Krotoi – miał on być niezmiernie bogaty, bijący własną monetę większą niż dłoń.

16 Z tekstu niestety zupełnie nie wynika kto z kim.

17 Wł. 'ditto' - to samo, jak wyżej; czyli tutaj: tejże miedzi.

18 Jan van Riebeeck, op.cit.,v.3, p.8.

"Po długich przygotowaniach 7 wolnych amatorów zaoferowało odbycie podróży w głąb lądu aż do Monomotapy, a przede wszystkim do pewnego ludu Namana lub Namaqua13, który mieszka w kamiennych domach o czarnych ścianach, etc., wobec czego podjęto dziś tę rezolucję, brzmiącą jak podano do wiadomości:


sobota, pierwszy lutego 1659

'Od czasu do czasu przez przekłady tłumaczki Evy14 i innych wywnioskowano tyle, że najwyższym królem lub władcą tych Hotentotów mieliby być Chobona lub C<h>oboqua15, niezwykle bogaci w złoto, perły, etc., a obok nich Namana lub Namaqua mieszkający w kamiennych domach, do dotarcia w ciągu 20-30 dni, noszący białe wyprawione skóry zamiast tych noszonych tutaj kudłatych skór, jak również mający, według słów Evy, kościoły w których modlą się do Boga podobnie jak czynią to Holendrzy, a także posługujący się w każdej pracy ręcznej czarnymi niewolnikami, sami będąc białawymi, z długimi włosami, prowadzący z nimi16 również handel, mianowicie zębami słoni i bydłem w dużych ilościach, a będący pożądliwymi głównie wobec czerwonej miedzi oraz żółtego drutu dito17, czerwonych korali, etc'"18

Z tego cytatu jasno wynika, że nadawcy fantastycznych komunikatów dostosowywali ich treść i formę do zapotrzebowania odbiorców. Dobrze znali ich marzenia i lokalne opowieści przekształcali w taki sposób, by były bardziej atrakcyjne, by spełniały oczekiwania i odpowiadały wizerunkom funkcjonującym w systemie znaków słuchaczy. Widać to szczególnie wyraźnie we fragmencie dotyczącym rzekomo najwyżej rozwiniętego ludu Namaqua, który niepokojąco przypomina w opisie samych Holendrów.

19 Chociaż śmierć tego marzenia nie jest taka jednoznaczna, biorąc pod uwagę obecność mitu Wielkiego Zimbabwe we współczesnej kulturze nie tylko popularnej, jednak zdecydowanie jego funkcja uległa drastycznej zmianie.

Wraz z kolejnymi sygnałami dekonstruującymi ten mit nastąpiło stopniowe jego wygasanie19, a na jego miejscu pojawiła się kolejna tendencja, która okazała się bardziej trwała, ponieważ zdobywanie kolejnych informacji o otaczającym świecie nie było dla niej niszczące, a przeciwnie, powodowało jej dalszy rozwój. Okres przejściowy między tymi dwoma kierunkami charakteryzuje Jerzy Koch –

 
20 Jerzy Koch, op.cit, pp.76-77.

"Z biegiem czasu zaznaczał się proces pewnej kumulacji wiedzy. Kolejne ekipy zapoznawały się z relacjami poprzedników, wykorzystywały ich doświadczenia i brały pod uwagę charakterystykę interioru zrobioną z autopsji. <...> W ten sposób dzięki kolejnym wyprawom fantastyczny, imaginacyjny dyskurs na temat Afryki ustępował nowemu, który można określić jako bardziej realistyczny. Mityczne czy urojone światy stanowiły w coraz mniejszym stopniu punkt odniesienia"20.

Nowa tradycja gromadzenia konkretnych, sprawdzonych informacji była w pewnym sensie nieprzerwaną kontynuacją pierwotnych założeń, zadań i kształtu pisanych na zlecenie zwierzchników raportów z podróży. Te pomniejsze tendencje nie są następującymi po sobie etapami, raczej są to pewne warianty kształtowane głównie przez popyt publiczności na określonego rodzaju opowieści. Nie odrywają się od głównego trzonu, stanowią raczej pewne przesunięcie uwagi, ale nie tracą charakteru relacji z ekspedycji mającej na celu przede wszystkim zdobycie danych "ku korzyści i profitowi Szlachetnej Kompanii". Tak więc w opisach przyrody dominuje funkcja użytkowa, choć zdarzają się i elementy czysto estetyczne, a kontakty z napotkanymi w drodze ludźmi jawią się głównie jako transakcje handlowe lub wywiad przygotowujący do nich grunt.

W tym kontekście wszystkie te bardziej lub mniej trwałe mody poznawcze stanowią właściwie tylko pewien dodatek do głównego nurtu. Toposy są jedynie załącznikami do relacji zgodnej z apodemicznymi kwestionariuszami, nie naruszają ich struktury, co więcej – są od niej zależne, istnieją bowiem w opowieści jako ilustracyjna odpowiedź na jeden z obowiązkowych punktów. Z kolei wyprawy inspirowane fantastycznymi legendami, nawet jeśli z góry skazane na niepowodzenie, de facto spełniały swą pierwotną funkcję – zbadania interioru pod względem przydatności eksploatacyjnej. Jeżeli członkowie wyprawy powracali z pustymi rękami, głodni i odwodnieni, była to cenna informacja dla kolejnych amatorów podróży w tamtym kierunku. Również tendencja pozornie odchodząca od czysto użytkowego opisu na rzecz badań bardziej naukowych – przyrodniczych i etnograficznych – nie zmienia, a uzupełnia utylitarną podstawę relacji. Z punktu widzenia kompanii handlowej każda informacja, szczególnie nikomu dotychczas nie znana, może przekładać się na złoto – dotyczy to zarówno zasobów naturalnych, jak i obyczajowości potencjalnych partnerów w interesach. Pojawia się tu więc paradoks jednoczesnej zmiany i trwania.

Zdolność cofania się w czasie dzięki możliwości korzystania z zapisków z minionych ekspedycji miała skutki w teraźniejszości i przyszłości – powstały konstrukcje, które można by nazwać "faktami diarycznymi", czyli wydarzenia, które poprzez samą swą obecność w dzienniku zyskują status punktu odniesienia. Nie jest tu istotne, czy wydarzenie to pierwotnie zasługiwało na miano faktu w znaczeniu historycznym, czyli czy jego odpowiednik istnieje w jakimkolwiek punkcie czasu, ani czy w tym punkcie przebiegało tak, jak jest relacjonowane. Od momentu, w którym pojawiają się nawiązania w kolejnych wyprawach, fakt diaryczny zaczyna funkcjonować jak byt niezależny od swego pierwowzoru zaobserwowanego przez autora sprawozdania.

Kontynuacja pewnych motywów przybiera tu formę nie tylko uwzględniania określonych elementów opisu, zdarzają się również świadome akty "wpisywania się" w tradycję, dosłowne odwołania do poprzednich wypraw, na przykład w krótkim fragmencie sprawozdania Hendrika Jacoba Wikara (1778 rok) obecne są aż dwa takie odniesienia:

21 Grote Rivier, obecnie Oranje Rivier.

22 Kompanii, czyli VOC.

23 Sir Hendrik Hop, dnia 18 września 1761.

24 Dopływ Wielkiej Rzeki, być może Brak Rivier. Fonetycznie przypomina "Goodhouse", gdzie Wikar przebywał przed rozpoczęciem podróży wzdłuż Rzeki Oranje.

25 Hotentoci – tego rodzaju skróty Wikar stosuje bardzo swobodnie w całym dokumencie.

26 Na Południe od Wielkiej Rzeki.

27 Lub jak sugeruje Molsbergen - Goenjemanem (E.C. Godée Molsbergen, op.cit., p.80)

28 "Boovenland" – to być może Boland, region w Prowincji Przylądkowej Zachodniej.

29 Jacobus Coetsé Jansz., wyprawa z 1760 roku.

30 E.C. Godée Molsbergen, op.cit., p.78.

"Kiedy z ogromnymi trudnościami dotarłem do wielkiej rzeki21, pod brodem dla wozów Komp.22 (mianowicie tam gdzie przeszła wyprawa Hoppego23), nad Goedous24, napotkałem kilku Hotentotów z kraju małych Nomakoa, którzy zalegali nad rzeką czekając na niską wodę żeby przejść przez rzekę, do wielkich Namacquoa by wyhandlować od nich bydło za korale i tytoń, którzy to Hotci25, jako że rzeka nie opadała a przybierała, powiedzieli mi, że postanowili wyruszyć ze słońcem (to jest od Pd26) na wschód do kraju Eynikkoa by tam handlować, które to rozwiązanie bardzo mi odpowiadało i jeszcze bardziej im je doradzałem, aż ci spośród nich, którzy jeszcze byli temu przeciwni, po moich namowach również się zgodzili. Towarzystwo Hotów składało się z 8 hotentockich mężczyzn, pięciu dziewek i 2 dzieci, pośród których było trzech Hotów i jedna dziewka, którzy rozumieli holenderski, zwierzchność nad nimi wszystkimi miał Hott Claes Barend, będący Hotem Goeyemanem27 z góry28, i był już kiedyś z Jacem Koetzee29 na wyprawie do wielkich Namacquoa. Teraz był tu zamieszkały".30

W tego rodzaju tekstach mamy więc do czynienia z kilkoma rodzajami powiązań czasowych – zarówno pomiędzy poszczególnymi elementami wewnątrz tradycji diarycznej, jak i z kontekstem zewnętrznym, ponieważ komunikowanie o podróżach nie było ani odizolowane od wpływów zewnętrznych, ani nie pozostawało bez echa w życiu społecznym stosunkowo nielicznej grupy ludności pochodzenia europejskiego. Czyli czas nie jest w tych relacjach jednolitą linią, wydarzenia nie są supełkami wiązanymi na gładkim rzemieniu. Być może jego wizualizacja przypominałaby bardziej inkluzję krystaliczną, której kształt zależny jest od właściwości minerałów wśród których się znajdzie, poszczególne kryształki są wzajemnie połączone, a główna żyła niekiedy się rozgałęzia, by następnie połączyć w swoim nurcie część rozproszonych nitek, a część bezpowrotnie utracić. Przyrost następuje tu niezależnie we wszystkich kierunkach, a zdeterminowany jest zarówno czynnikami zewnętrznymi, jak i swoimi wewnętrznymi uwarunkowaniami.

Literatura:

  1. Callois Roger, Gry i ludzie, Oficyna wydawnicza Volumen, Warszawa 1997, przeł. Anna Tatarkiewicz i Maria Żurowska.
  2. Nowicka Ewa, Świat człowieka – świat kultury, PWN, Warszawa 2004.
  3. Godée Molsbergen E.C., Reizen in Zuid-Afrika in de Hollantse tijd, v.2, 's-Gravenhage 1976.
  4. Koch Jerzy, Historia literatury południowoafrykańskiej. XVII-XIX wiek, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 2004.
  5. Riebeeck Jan van, Daghregister gehouden by den oppercoopman Jan Anthonisz van Riebeeck, Uitgave van die Van Riebeeck – Vereniging, Kaapstad 1952-57, v.1-3.
w ę d r o w i e c  ©  d z i e n n i k a r z e  w ę d r o w n i
---hamburg---poznań---warszawa---wrocław---