lato'04


wędrówka  strona główna



 6 lipca
   I          II     


 7 lipca
   I      

 II

   III        IV         V          VI         VII        VIII   


 8 lipca
   I          II         III        IV         V      


 9 lipca
   I          II         III        IV         V          VI         VII        VIII       IX         X      


 10 lipca
   I          II         III        IV         V      


 11 lipca
   I          II         III        IV         V      

w r o c ł a w  1 9 6 6 - g ü n t h e r  a n d e r s

7   l i p c a  -    II

Druga wyprawa do domu

Druga próba dotarcia na południe. Aby zachować orientację, startujemy znowu z Gartenstrasse, następnie w dół byłą Kaiser-Wilhemstrasse. Ta nazywa się teraz Powstańców Śląskich, ale tak się tylko nazywa, jest ona jedynie ideą Powstańców Śląskich, nawet jeśli poprzez istnienie kilku niezaprzeczalnych, stojących raz po lewej, raz po prawej stronie domów przewyższa Lohestrasse, to jednak do fizycznego zaistnienia także i jej wiele jeszcze brakuje.

Plan rozbudowy byłej Kaiser-Wilhelmstrasse daje się oczywiście jeszcze łatwo rozpoznać, plany istnieją bowiem nie tylko ante rem, lecz także post rem; od czasu do czasu archeolodzy odkrywają zarysy zabudowy nawet sprzed pięciu tysięcy lat - niespodziewanie dojeżdżamy do ronda, które mogło być Placem Cesarza Wilhelma, ba, które musiało być Placem Cesarza Wilhelma, cóż znaczy tu czas przeszły?, bo przecież poniekąd jest to nadal ten sam Kaiser-Wilhelm-Platz; kilka z tych zamożnych, pochodzących jeszcze z cesarskich czasów i wtedy jak najbardziej nowoczesnych budynków wciąż jeszcze tu stoi. Są komfortowe i wyglądają tak, jakby o tym, co się tutaj w międzyczasie wydarzyło, nigdy absolutnie nic nie usłyszały; każdy z nich posiada swoją własną, nagle znów mi tak bardzo znajomą twarz, nawet jeśli, jako że teraz nie znajdują się już w towarzystwie sąsiednich budynków tylko solo, na każdej z nich pojawiła się jednocześnie jakaś obcość; jak widać niewierność ma miejsce nie tylko wśród nas, lecz także w świecie rzeczy martwych.



kaiser-wilhelm-strasse,1903

kaiser-wilhelmstrasse, 1903




Tak czy inaczej te ocalałe, stojące spokojnie i w milczeniu, sprawiają na mnie wrażenie świętoszkowatych naiwniaków, i przez moment ogarnia mnie nawet złość, że żaden z tych domów nie odczuwa potrzeby głośnego upomnienia się o swego nie istniejącego już sąsiada.

   Südpark, przynajmniej tam, gdzie się zaczyna, wciąż jeszcze całkiem ten sam. Tutaj wysiadam. Landsbergerstrasse czy jakoś tak zwała się wtedy ta pusta okolica.

Do wybuchu pierwszej światowej wojny mieszkali tutaj Triestowie, Robert grał po cygańsku na skrzypcach, i to właśnie z powodu tej jego gry i z powodu kasztanowobrązowej piękności instrumentu tak długo naprzykrzałem się rodzicom, dopóki i ja nie stałem się właścicielem skrzypiec, moje były nieco dychawiczne, ale złotobrązowe, steinerowskie, nazywałem je ‹czarownicą›, i rzeczywiście, wyżywałem się na niej przez długich piętnaście lat - dotąd aż podczas paryskiej emigracji w roku 1933 - najpierw żarcie, później muzyka - sprzedałem ją, czułem się jak sutener, jedne niebiosa tylko wiedzą, jaki spotkał ją los, czy złotobrązowa przeżyła czas Hitlera, i kto na niej, jeśli w ogóle, grywa teraz - choć właściwie jest to obojętne, moje dotknięte w międzyczasie artretyzmem dłonie i tak nie wydobyłyby z niej już żadnego tonu, ale cóż to takiego ‹artretyzm›, o tym nie może być w przypadku tego dziesięcio- czy jedenastolatka, który stojąc z otwartą buzią przypatruje się akordowym i smyczkowym akrobacjom Roberta, żadnej mowy; on nie zna nawet słowa ‹artretyzm›; a tak w ogóle to był to pewnie Sarasate albo Wieniawski, co tamten grał, gustu to ten Robert nie miał, ale czarować potrafił, no a czymże jest w końcu gust wobec czarów - tak więc plac, na którym teraz stoję, musi znajdować się w roku 1912 lub 13, a w każdym razie w dniu, w którym pierwsza wojna światowa jeszcze nie wybuchła i w którym nikt nawet jeszcze nie wiedział, co to jest tzw. ‹wojna światowa›, bo przecież Robert, dulce et decorum est, już w sierpniu roku 1914 jako niemiecki ochotnik wojenny pozostał na zawsze w Polsce, po czternastu dniach czy może trzech tygodniach trwania wojny; jakże dobra była w Polsce jego sytuacja (wprost niepojęte, gdybyż tylko można było dociec, za pomocą jakich to trików ówczesna generacja mogła osiągnąć takie przywileje), bo wtedy miał on pierwszeństwo do kuli roztrzaskującej jego głowę, a może nawet jego bohaterską pierś, wczesnej mojej śmierci, poranna zorza przyświeci, w zdecydowanym przeciwieństwie do swych bratanków i siostrzenic, którzy również pozostali na zawsze w Polsce, jakkolwiek w ćwierć wieku później, ale bez zorzy, i którym nie wolno było rościć sobie pretensji na strzał w głowę czy pierś, musieli oni zadowolić się ustawianiem ich nago w kolejce do zagazowania i pogodzić się - Arbeit macht frei - ze spaleniem, by kominami Birkenau wznieść się chwilę potem w zakopcone niebo Oberschlesien.

Podczas tych rozmyślań przypominam sobie, że, gdy wędrowaliśmy przedwczoraj korytarzami Auschwitz, na jednej z owych tysięcy walizek, z jakich utworzona została walizkowa góra, ujrzałem wielkie białe drukowane litery ze słowem TRIEST - co oczywiście mimo rzadkości tego nazwiska wcale nie dowodzi, że właścicielem walizki był jakiś bratanek albo inny krewny Roberta, bo mogło w tym przypadku chodzić o jakiegoś Żyda z miasta Triest, który, zanim ‹wyruszył w podróż› (ot, dla pewności), wymalował na walizce nazwę swego pięknego rodzimego portu, aby prędzej trafiła ona w jego ręce, gdy niebawem powróci on z tej wynikłej wszak z jakiegoś nieporozumienia podróży. Ale pytanie, kto był właścicielem walizki, stało się już teraz bezprzedmiotowe, bo dzisiaj nie ma już ani człowieka, który nazywał się Triest, ani tego, który z Triestu pochodził, od dwudziestu lat obaj wykreśleni są z wszelkiej ewidencji, tak samo jak Robert, którego nie ma już od lat z górą pięćdziesięciu, i dokładnie tak samo jak ów dom na skraju Südpark, który przed dwudziestu laty jednak musiał w to wszystko uwierzyć.




7 lipca - III



besuch im hades © verlag c. h. beck, münchen, zweite auflage. 1985
z niemieckiego: dziennikarze wędrowni (kumaszyński)


wędrówka  strona główna

wędrowiec © dziennikarze wędrowni